Wpisany przez Halinka Rydzyk   

Korona Gór Świętokrzyskich – Pasmo Cisowskie i Ociesęckie
Daleszyce - Niwki - G. Września (373m) - G. Stołowa (424m) -
- G. Włochy (427m) - Widełki Ociesęki - G. Jaźwina (361m) - Ociesęki

01 luty 2009

Ciągle mam w pamięci artykuł z 2004 roku „Rzeczpospolitej”. W cyklu „Moje Podróże” Jacek Krzemińskiw „Ziemniaki świętej Tekli” zapewniał, że w Górach Świętokrzyskich, Cisowsko- Orłowińskim Parku Krajobrazowym turystów jest niewielu. Nasza 5-ta wyprawa była w Pasmo Orłowińskie, toteż warto zacytować jak opisywał je autor tekstu.
To najmniej znana część Gór Świętokrzyskich, choć jedna z  najbardziej atrakcyjnych. Są tu dzikie pasma górskie porośnięte bukowo- jodłową puszczą, malownicze doliny rzek, wąwozy, ciekawostki geologiczne i wioski jakby wyjęte ze skansenu. Cisowsko- Orłowiński Park Krajobrazowy wygląda na mapie jak nieregularny czworokąt, którego rogi wyznaczają Szczecno, Raków, Łagów i Daleszyce.
To leśna kraina, bo większość tego czworokąta zajmują lasy: im wyżej nad poziom morza, tym ciekawsze i dziksze... Wzniesienia bardziej przypominają karpackie pogórza niż prawdziwe góry. Sięgają  niespełna 500m n.p.m., nie ma tu stromych, ani długich podejść, ale wystarczy wejść na czubki tych wzgórz, by poczuć się jak w Bieszczadach. Np. na Góry Włochy czy Stołową koło Cisowa prowadzi szlak niebieski dziki, zapuszczony, rzadko uczęszczany, a lasy wyglądają jak pierwotna puszcza. ..Raz to bukowo- jodłowe starodrzewy, raz liściaste gaje albo świetliste bory sosnowe. Przyrodnicy odkryli tu aż kilkanaście typów drzewostanów leśnych. Ich najcenniejsze fragmenty chronione są w rezerwatach Cisów i Zamczysko.
...Polecam odwiedzić Sędek, Smyków, Cisów, Ociesęki, Widełki czy Duraczów. Z położonego 5 km od Łagowa Sędka rozległe widoki rozpościerają się na południe, wschód i północ... Za Łagowem widać wzniosłe szczyty Pasma Jeleniowskiego i Bielińskiego. Na południe panorama jest mniej rozległa: pełno tu niewielkich dolinek, wąwozów, rozcinających wąskie poletka zagajników i domków wczepionych w zbocza wzgórz. Sprawia to wrażenie rajskiego krajobrazu.
Z Sędka można zejść lub zjechać do Czyżowa. Ta  wieś ze swą drogą z kocich łbów przypomina koniec świata. ...Do Smykowa nad rzeką Czarną o bursztynowym kolorze wody można dotrzeć tylko leśnymi drogami... Chaty drewniane pomalowane na żywe kolory...Nad rzeką (4 km od Łagowa) leży Duraczów, przecinająca go Łagowica płynie przez kilka kilometrów w wąwozie skalistym...
Ociesęki, Cisów i Widełki to właściwie sąsiedzkie wioski..., łączy je obfitująca (na tym odcinku) w iście górskie widoki droga Raków- Kielce. W wysoko posadowionych Ociesękach warto wspiąć się na któryś ze szczytów Pasma Ocięckiego ( ładne widoki z nagich wierzchołków Sterczyny i Jaźwiny). Widełki leżą w sercu najdzikszego w tej okolicy pasma górskiego- Orłowińskiego, Cisów zaś (chyba najbardziej sielankowa wieś) na zboczach Góry Włochy. Pod szczyt góry podchodzą pola... Zielona ściana lasu ciągnie się po horyzont.
W Cisowie, w którym zmarł Chryzostom Pasek, wyróżnia się biały kościółek, obok którego można znaleźć 6 pomnikowych cisów. ...Na skraju Łagowa znajduje się Wąwóz Dule ze światowej sławy odkrywką wapieni dewońskich i 200-mertową Jaskinią Zbójecką.
....Gdy będziemy już w Rakowie, nie zaszkodzi zboczyć do pobliskiego Dębna. Z tego dawnego miasta pozostał tylko rynek. Bardzo oryginalny rynek, bo dochodzi do niego tylko jedna brukowana droga, a reszta wpadających weń uliczek to piaszczyste dukty. Rynek wygląda jak pastwisko. Porasta go łąka, przecinają ścieżki i właśnie te piaszczyste dukty!  I kolejna osobliwość: przy rynku stoją prawie wszystkie domy Dębna, pobliskie uliczki to ledwie parę chałup...Jedyny ślad dawnej miejscowości, poza rynkiem, to kaplica św. Tekli. Dzień tej świętej wypada w czasie wykopek. I wtedy w myśl tutejszego powiedzenia: „Na św. Tekli ziemniaki piekli”, mieszkańcy Dębna przywożą na rynek furmankę kartofli, okładają je stertami chrustu i pieką zgodnie ze starą tradycją. Uczestniczy w tym cała wieś.... Turystów w tych stronach jest niewielu, co może być dużą atrakcją dla osób lubiących spokój.”
Tak i my kolejny raz wybraliśmy się w Góry Świętokrzyskie. Wielu z nas rozłożyła grypa, ale najwytrwalsi kontynuowali zaczęte jesienią dzieło nie zważając na grubą warstwę świeżo spadłego śniegu. Było nas 23 osoby i 1 pies wilczur, w tym 10 osobowa grupa ze Stalowej Woli. Żeby dotrzeć z szosy Łagów- Kielce do Pasma Cisowskiego, spróbowaliśmy przejechać z Makoszyna sprawdzoną drogą leśną w poprzek Pasma Orłowińskiego między Górami Wysokówka 412m, a  Słowiec 437m w Rezerwacie Zamczysko. Jechaliśmy tędy 18-go stycznia br. po świeżym śniegu zachwycając się lasem świętokrzyskim, więc lekkomyślnie zostawiliśmy za sobą drogi pierwszego i drugiego stopnia odśnieżania. Z czarnego asfaltu zboczyliśmy na ubity śnieg posypany piaskiem. Bezpiecznie pokonaliśmy ostry, stromy zakręt w Starym Młynie. Za ostatnimi zabudowaniami drogę pokrywała gruba warstwa nie rozjeżdżonego śniegu. Powoli zagłębialiśmy się Rezerwat Zamczysko podziwiając białe czapy na młodych świerczkach za oknami. Nagle, wspinający się coraz wolniej pod górę Wysokówkę autobus, zatrzymał się, a kierowca zdecydowanie stwierdził, że dalej nie pojedziemy. Panowie wysiedli, żeby spróbować pomóc silnikowi, jak to było 1-go grudnia 1996r., kiedy wracaliśmy z Andrzejek w Roztokach Górnych. Wtedy pierwszy raz przekonaliśmy się jak potrafi być bezradny pojazd, gdy drogowców zaskoczy zima. Wspominaliśmy jak nasz Fiat125p obciążony przez trzy panie Irenkę, Halinkę i Ewę siedzące na tylnim siedzeniu, popychany przez kolegów zaskoczył i Czesiu Jabczyk wyturlał go na przełęcz za Cisną. Zjeżdżając po serpentynach pomogliśmy innemu osobowemu autu, które stanęło w poprzek drogi. Natomiast z Busem był ponoć większy kłopot, musieli go pchać na samo wzniesienie, podobnie jak napotkanego „ malucha” . Nawet Grażynki pojazd wylądował w rowie koło Rzeszowa, jak wiele innych, mimo że jechał z niewielką prędkością.
Właśnie pocieszałam nas, że tylko 10 metrów do wzniesienia, a dalej już Widełki, gdy z przerażeniem poczułam, iż zaczynamy się cofać. Kierowca zerkając w lusterka wsteczne, mocno trzymał kierownicę i naciskał hamulce, walcząc z bezwładnym autobusem, którego udało mu się zatrzymać 50 metrów dalej na wypłaszczeniu, zaledwie kilkanaście centymetrów od rowu. Wysiadłyśmy szybko, by przekonać się, że nikomu nic się nie stało, ale okazało się, grozi nam zsunięcie się długiego i ciężkiego pojazdu z pobocza. Na to panowie nie mogli pozwolić. Byliśmy sami w środku lasu. Na nasze szczęście wzdłuż drogi leżały świeżo ścięte długie gałęzie bukowe. Gdy modląc się o przychylność aniołów poszłam sprawdzić miejsce, w którym zaczęliśmy się cofać, na dole zaczęła się ostra walka o każdy centymetr, by koła odbiły na środek drogi. Gałęzie pod kołami to było mało, trzeba było je blokować z boku drągami i odpychać bok autobusu od stromizny.
Na szczyt prowadziły dwa wyjeżdżone ślady z widocznymi kocimi łbami, którymi wyłożona była droga. Kamienie ułożone na niej były tak śliskie, że w swych traperach nie byłam w stanie na nich się utrzymać. Już latem b.r. w Wąwozie Szopczańskim w Pieninach przekonałam się jak śliskie są mokre wapienne głazy. Może to nasze szczęście, że cofnęło nas w tym miejscu, bo za szczytem był ostry zakręt prowadzący w dół i nie wiadomo jakby tam się zachował ciężki, długi autobus z pasażerami, a drzewa na poboczu były cienkie. Jeszcze przez 200 metrów układaliśmy gałęzie na płaskim, by cofać środkiem drogi bezpiecznie do parkingu pojazd bezradny na mokrym śniegu i śliskiej kostce brukowej, którą była wyłożona droga. Miejscowy samochód osobowy zjeżdżał z góry jadąc poboczem po sypkim śniegu. Obiecaliśmy posprzątać drogę. Gałęzie  wróciły do lasu.  Marek powiedział, że tym razem atrakcje są za darmo. Na zakręcie w Starym Młynie był już asfalt, którym bezpiecznie wyjechaliśmy z dolinki, dziękując Piotrkowi za skuteczne rady i wszystkim panom, którzy zachowali zimną krew w tak trudnej sytuacji za odwagę i pomysłowość, gdy nawet pies się zdenerwował i szczekał na kierowcę, a my piszczałyśmy ze strachu.
Do Daleszyc dojechaliśmy czarną nawierzchnią. Jeszcze roztrzęsiona poczułam głód, a tu Marek ogłosił szybki wymarsz. Mieliśmy opóźnienie, a czekało na nas Pasmo Cisowskie. Szukaliśmy niebieskiego szlaku wędrując między opłotkami i rozwalającymi się chałupami. Między nimi były zadbane dacze z rzeźbami w ogródkach.
Dzięki dokładnej mapie Roberta wyszliśmy z nieużytków na skraj lasu w miejscu, gdzie szlak konny łączył się z niebieskim prowadzącym przez Górę Września 373m. Dalej szliśmy pewnym krokiem między zarastającymi lejami po bombach z 2-giej wojny światowej w gęstym lesie jodłowo-bukowym. Otoczyła nas cisza lasu i tylko słychać było skrzypienie śniegu pod stopami. Wśród jodeł podziwialiśmy kępki malowniczych brzóz i jałowców. Szkoda, że zbuntował mi się aparat fotograficzny. Puszysty, biały śnieg tworzył na pniach drzew i gałęziach wymyślne wzory. Z ulgą siadłam na pniaku, gdy ogłoszono pierwszy odpoczynek na szczycie Wrześni. Nareszcie można było coś zjeść, popić gorącą herbatą, wysłać SMS-y do bliskich. Zza malowniczych chmur zaczęło wyglądać słoneczko. Nic tylko delektować się pięknem polskiej, dzikiej i swawolnej przyrody .
Marek Juszczyk opowiadał, że ostatnia nasza wyprawa na Górę Zamczysko pozwoliła mu odkryć,(gdy powtórzył trasę z archeologiem w środku tygodnia), resztki obwarowań zbudowanych na grani przed ostatnim wychłodzeniem klimatycznym w Polsce, kiedy to do samego szczytu dochodziły pola orne. (Mnie samą zastanowiły kamienie prostopadłościenne na ścieżce wiodącej  grzbietem Zamczyska, ale nie było czasu przyjrzeć się nim, bo szliśmy szybko). Marek opowiadał, że podczas ostatniego wychłodzenia, Bałtyk tak zamarzł, że saniami jeżdżono po nim drogami na grubym lodzie, a od czasu do czasu na zamarzniętym morzu stały karczmy dla wędrowców. Wtedy to Szwedzi, intrygował nas dalej, wybrali się do Polski, bo zabrakło im żywności. Na tej górze wcześniej uprawiano ziemię, a teraz na powrót zarasta drzewami. Może dlatego tylko na grani spotykaliśmy wiekowe drzewa; brzozy, buki, sosny porośnięte wiecznie zielonym bluszczem.

Stromy podjazdAkcja ratunkowa

Czując jeszcze gęsią skórkę od powiewu historii spotkanej na poprzedniej wędrówce, zaczęliśmy schodzić do byłego Obozowiska „Barabasza”. Na przełęczy między Wrześnią a Górą Stołową, przy polanie stoi pomnik upamiętniający obozowisko partyzantów z Armii Krajowej walczących w czasie 2-giej wojny światowej z hitlerowcami. Minęliśmy stare drzewo z wielką dziuplą, którego powyginane gałęzie wznosiły się ku niebu utrzymywane przez resztki kory i spróchniałe strzępy drewna. Gdy z wysiłkiem wspinaliśmy się na strome zbocze Góry Stołowej 424m, spotykaliśmy drzewa z dziurami w pniach, z których wyłaziły kłaki złotych nitek miękkiego drewna. Stojąc na szczycie widzieliśmy za bezlistnymi gałęziami buków i brzóz wielki masyw Wrześni. Na kolejnej polanie pozostały też ślady po obozowisku partyzantów. Na straży tego miejsca stał wiekowy grab o pomarszczonej, ciemnobrązowej korze. Niemcy próbowali zbombardować te miejsca, ale bomby spadały u podnóża gór nie robiąc krzywdy partyzantom. Kolejne drzewa pozbawione kory miały tak miękkie, zbutwiałe drewno, że można je było wydłubywać palcami. Z lewej wygięte drzewo miało u swoich stóp wielką kulę o średnicy metra porośniętą korą. Czy to szwedzka kula kamienna ukryta przed światem przez troskliwego sąsiada? A już z prawej swe skręcone kształty wznosił na 10 metrów ku niebu pień drzewa o średnicy 30cm. Na jego wygięciach przykleił się do czarnej kory biały śnieg tworząc niesamowite wrażenie olbrzymiego węża. Zaczęliśmy się rozglądać i znaleźliśmy jeszcze dwa takie drzewa- węże stojące ukosem do siebie. Zrozumieliśmy te dziwa przyrody, gdy ujrzeliśmy czerwoną tabliczkę, że znajdujemy się w Rezerwacie Przyrody Cisów. Robert zapewniał, że samych cisów tu nie znajdziemy, bo zachowały się w miejscowości Cisy poniżej Góry Stołowej. Przy tablicy nowy Zarząd KTK- KOMPAS zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie, w niepełnym składzie. Suche powietrze, mrozik, spowodowało że nagle musiałam zwilżyć gardło roztopionym krystalicznie czystym śniegiem zebranym z jodłowych gałązek. Młodziki drzewek rosły tworząc niskie zagajniki w cieniu dorodnych starych jodeł pozbawionych na dole gałęzi, a szumiących nimi wysoko nad głowami. Dzięki temu mieliśmy daleki widok w głąb lasu, gdzie bieliły się kępy brzózek, zieleniły skupiska jałowców. Graby wdzięczyły się rzeźbioną korą na pniach. Trzaskający pod nogami cienki lód odkrywał nie zamarznięte błoto i kałuże. Ślady kopytek dzikich zwierząt ginęły w chaszczach. Szliśmy spokojni, wdychając pełną piersią mroźne powietrze, przez Włochy 427m, rozglądając się za miejscem na ognisko. Na skraju pól, pod krzyżem, mogliśmy nareszcie odpocząć. Gdy koledzy zajęli się rozpalaniem ogniska poszłam sprawdzić, gdzie prowadzi polna droga. Z lewej strony ciągnęła się dolinka z łąkami Zakościela wsi Cisów. Brnąc przez bruzdy nawianego śniegu, na zoranym szczycie Włoch, dotarłam do zbocza i ujrzałam w dole malutkie domki Zadworza, kolonii Cisów, otulone białym śniegiem. Dalej zbocze Góry Stołowej porastał brązowo-zielony las. Na południu po horyzont ciągnęło się morze lasu z domkami i białymi plamami pól i łąk. Czułam się jak na Połoninach Bieszczadzkich widząc pod nogami zalesiony bezmiar. Żal było odchodzić, ale zgłodniałam i zapach pieczonej kiełbaski wabił. Nawet nasz wilczur z żalem zostawił zaspy śnieżne, w których tarzał się radośnie. Szlak odbijał na północ wijąc się zakolami wśród niskich zagajników, a my czuliśmy pod butami grubą warstwę lodu głucho dudniącą, gdy ostrożnie stawialiśmy nogi. Wydawało się, że wszystkie atrakcje tego dnia są za nami, a wtedy okazało się, że przed grupą maruderów; przebiegła wataha 15 sztuk dzików. Podobno ostatni był wyjątkowo potężny. Andrzej marudził, że nie zdążył zrobić zdjęcia, za to ja i Robert cieszyliśmy się, że spotkanie Jacka, Irenki, Czesia... z tymi zwierzakami obyło się bez ofiar. Początek grupy był poza zasięgiem głosu. Teren stał się jeszcze bardziej podmokły, ale na szczęście trzeszczący lód utrzymywał nasz ciężar. Tylko wystające spod śniegu zielone sitowie ostrzegało, że wiosną lepiej przyjść tu w kaloszach. Po wyjściu z lasu zatrzymaliśmy się oczarowani zimowym widokiem. Na horyzoncie zalesione góry Zamczysko, Kamionki 422m, Kiełki 452, Słowiec 437m i Wysokówka 412m, bliżej zaorane, białe pola, ciągnące się od nas w dół do doliny rzeki Łukawka i od niej w górę. Wzdłuż drogi prowadzącej z siodła Łukawa, gdzie czekał nasz niebieski autobus, do Makoszyna przez Rezerwat Zamczysko, widzieliśmy maleńkie domki wsi Widełki. Z przeciwnej strony zeszliśmy dwa tygodnie wcześniej i byliśmy równie nieziemsko oczarowani widokiem dolinki ukrytej wśród gór.

Na szlakuW lesie

Z zapartym tchem obserwowaliśmy góry za oknami, gdy autobus czarnym asfaltem wspinał się do wsi Ociesęki. Zatrzymaliśmy się na parkingu. Sklep był blisko, ale aż 18 osób skusiło się, by wejść na Górę Jaźwina 361m. Droga boczna prowadząca do szlaku biała od śniegu, pokryta była śliskim lodem. Trzeba było uważać. Pozostało jeszcze wspiąć się na strome zbocze i znów zachwyt. Mimo mroźnego wiatru zwalającego z nóg mogliśmy podziwiać na cztery strony świata obiecane widoki na góry i doliny. Białe polany śniegu wyglądały jak zamarznięte jeziora wśród ciemnej zieleni lasów poprzetykane nielicznymi dachami domków. Na południe rozciągała się dolina Czarnej z dzikimi kniejami, na północ zasłaniały horyzont wierzchołki pasm Cisowskiego, Orłowińskiego, gdy staliśmy na tej jednej z nie zalesionych gór Pasma Ociesęckiego. Wracaliśmy przez Raków i mogliśmy zerknąć na zaporę na Chańczy, oraz ujrzeć zamarzniętą toń zalewu ciągnącego się aż do Jasienia i Korytnicy. W Staszowie zrobiliśmy rundkę wokół ratusza. (Byliśmy tu 23 kwietnia 2004 roku wędrując z Szydłowa przez Kurozwęki.) Wyjechaliśmy na drogę wiodącą przez Golejów, z ukrytymi w lesie jeziorkami. (W dniach 29-30 lipca 1995 roku biwakowaliśmy tam z namiotami, a po bezdrożach wodził nas wtedy Andrzej Walocha.) W Osieku skręciliśmy na Sandomierz, a za oknami było już ciemno. Marek zapewniał, że dodatkowe atrakcje były tym razem gratis, a Tamara obiecała jeszcze raz policzyć koszty, bo kolejne pasma Gór Świętokrzyskich są coraz dalej, a skróty zimową porą są zbyt ryzykowne. Nowy Prezes KOMPAS-a Irena Jabczyk namawiała na dwudniową wycieczkę w Beskid Niski między Chyrową a Duklą końcem lutego. W Dzień Kobiet obiecywał Robert z KOMPAS-em stalowowolskim poprowadzić grupę Marka z Sandomierza na naszą Babią Górę 186m w Puszczy Sandomierskiej koło Niska. W radiu mówiono o wypadkach na śliskich drogach, że nie ominęły autostrad, na których nawet ciężarowe samochody bywały bezradne, gdy koła traciły przyczepność do jezdni. W domu byliśmy po 18-tej. Rano podano, że droga do Osieka została zablokowana z powodu problemów powypadkowych. W Tatrach jakiś turysta spędził na grani mroźną noc i wychłodzonego zdjęto helikopterem dopiero na drugi dzień, bo nie mógł odkopać ze śniegu słupka granicznego dla podania jego numeru, co przyśpieszyłoby poszukiwania. Na Mazurach zima rozwijała swoje białe skrzydła obwicie sypiąc śniegiem. W Londynie opady śniegu spowodowały na dwa dni wyłączenie z ruchu pojazdów, że tylko Polacy radzili sobie w śniegowych koleinach. Z Krakowa nie startowały samoloty. My długo musieliśmy kurować ręce podrapane przez gałęzie podkładane pod koła autobusu, a luty szykował nam kolejne obfite opady śniegu i noce z mrozem poniżej –10° C. Trzeba było zbierać siły na kolejny zimowy wypad, tym razem do Dukli i Chyrowej.

Halina Rydzyk.