Pasmo Jeleniowskie 11.11.2008

                                                                                 Sandomierz 11.11.2008r.

 

Góry w sam raz na zimę

- Do wiosny przemaszerujmy Góry Świętokrzyskie. To góry w sam raz na zimę – rzucił parę tygodni temu Marek Juszczyk. Przedsięwzięciu patronuje Kompas i sandomierski PTTK. Najzapamiętalsze łazory ze Stalowej Woli i Sandomierza  zapewniają, że nie odstraszą ich od tego jesienno–zimowe pluchy, zawieje, czy też siarczyste mrozy. Na razie mamy za sobą dwa etapy i maszeruje się nam nawet ładnie i zgrabnie. Pogoda wymarzona. I co optymistyczne – nadspodziewanie dopisuje frekwencja.

   Pierwszy odcinek z Gołoszyc do Piórkowa, choć to już był koniec października można by nazwać „Śladem babiego lata i złotej jesieni”. W niedzielny poranek na sandomierskim dworcu stawiło się około 20 osób (w Gołoszycach czekała podobnej liczebności stalowowolska grupa). Kierowca autobusu do Łodzi wykazał zrozumienie dla naszej turystycznej pasji i mimo, że pospieszny w Gołoszycach przystanku nie ma, pozwolił nam tam wysiąść. Cały dzień wędrowaliśmy po kolei „zdobywając” kolejne szczyty Jeleniewskiego Pasma – Truskolaskę (na jej wschodnim stoku swoje źródła ma Opatówka), Wesołówkę, Górę Witosławską i Jeleniowską. Szlak prowadził bukowo-sosnowym borem. Akurat po pierwszych tej jesieni przymrozkach buki się zazłociły. Trochę liści było jeszcze na drzewach, pozostałe szeleściły pod nogami. Od czasu do czasu po stoku sunął się obłok mgły. Nic tylko maszerować – aż żal, że to tylko niecałe 20 kilometrów. Jak to na rajdzie nie obyło się bez przygód. Po biwaku pod wierzchołkiem Szczytniaka (554m)  kilka bardziej wyrywnych osób zerwało się do dalszej drogi, nie zawracając sobie głowy takimi szczegółami jak szlak, zaplanowana marszruta. Dopiero parę ostatnich osób opuszczających polanę zauważyło, że chyba azymut nie taki. Zaczęło się nawoływanie, pohukiwanie po lesie. Na szczęście pasmo Jeleniewskie to nie przepastna Puszcza Białowieska i po kilkunastu minutach wszyscy znowu maszerowaliśmy razem. W momencie, gdy wychodziliśmy z Jeleniowskiego lasu zachodziło słońce podświetlając pola, drzewa na pomarańczowo-złoto. Nic tylko robić zdjęcia.

 Jeszcze tylko oczekiwanie na przystanku w Piórkowie na jakiś autobus. Pierwszy pospieszny nie zważając na nasze machanie, nawet nie zwolnił. Drugi okazał więcej serca znużonym wędrowcom. I to do tego stopnia, że na naszą prośbę zatrzymywał się w paru miejscach w Sandomierzu.

Jak Łysa Góra to psy

W trzy tygodnie później drugi etap naszej Świętokrzyskiej Eskapady – Huta Szklana – Łysa Góra – Trzcianka – Piórków. Tym razem Kompas postarał się o wynajęcie autokaru. Na szczęście. Ze Stalowej Woli autobus wyjechał prawie pełny. A tymczasem w Sandomierzu czekało kolejnych 30 osób. Choć autobus nie z gumy, ale jakoś udało się upchać psa i 58 osób . Za sprawą psa przeżyliśmy małe deja vu. Pięć lat temu, też w listopadzie, kiedy schodziliśmy z Łyśca (595m)  do Piórkowa dołączyły do nas dwa obce psy. Przez całą trasę biegły przed nami niczym przewodnicy (tylko skąd one wiedziały, dokąd idziemy?). Mało tego już w Piórkowie psy, którym widocznie przypadliśmy do serca uparły się, że wsiądą do autobusu. Z trudem zdołaliśmy im to wyperswadować. Relacja z tamtej wycieczki nosiła tytuł „Psy prowadziły wycieczkę”.

Teraz ponownie towarzyszył nam pies, własność jednej z uczestniczek eskapady. Pies, choć niewielki okazał się niezłym twardzielem i  piechurem. Całą trasę (około 15 km) pokonał na własnych łapach.

Pogoda już nie była tak całkiem babioletnia jak kilka tygodni wcześniej. Przy podchodzeniu na Łysą Górę zawiewał porywisty, zimny wiatr. Każdy z nas w Świętokrzyskim Klasztorze bywał wielokrotnie. Ale jest to miejsce o takim genius loci, że każda wizyta to jedyne w swoim rodzaju przeżycie. Historia, świętość każą skłonić głowę. We wczesnym średniowieczu na Łyścu znajdował się ważny ośrodek religii pogańskiej. Potem założone  przez Chrobrego opactwo benedyktyńskie pełniło rolę sanktuarium i było celem pielgrzymek (za sprawą relikwii Drzewa Świętego Krzyża)  jaka obecnie przypisywana jest Jasnej Górze. Po likwidacji opactwa w XIX wieku klasztor przemianowano w więzienie o najsurowszym rygorze (odnotowano tylko dwie udane ucieczki). Ponury ślad pozostawiła tu II wojna światowa (Niemcy zagłodzili na śmierć parę tysięcy jeńców radzieckich). Na szczęcie w połowie lat 30 ubiegłego wieku Oblaci zaczęli odzyskiwać swój klasztor, a pół wieku temu zlikwidowano więzienne kazamaty, przekazując obiekt Świętokrzyskiemu Parkowi Narodowemu.

Czerwonym szlakiem schodzimy do Trzcianki (oczywiście nasz pies na czele grupy). Wiatr nie jest już tak dokuczliwy jak na Łyścu. W pewnym momencie na naszej drodze znalazł się mostek, choć nie było choćby śladu po najmniejszym strumyku. Nieco zbaczając z wyznaczonej marszruty skręcamy na gołoborze w Jeleniowskim rezerwacie, aby podziwiać olbrzymie kwarcytowe głazy.  Robi się  już ciemnawo, kiedy dochodzimy do Piórkowa. Ale wycieczka bez ogniska? Nie w Kompasie. Były pieczone kiełbaski, śpiewy i tańce przy akompaniamencie gitary. Tak się towarzystwo rozbawiło, że przez dłuższy czas nikt nie reagował na hasło „czas wracać do autobusu”.

Teraz przed nami trzeci już etap  Szklana Huta – Święta Katarzyna. Co  prawda ledwie 12 kilometrów. Ale tym razem jak wynika z prognozy pogoda, aura może nieco dać w kość. Ale najwytrwalsi na pewno nie zlękną się jakiegoś tam deszczu.

 

 

                                                                                        Andrzej Kozicki