Bieszczady - Górzanka
Inne wycieczki,(woj. podkarpackie).

27-28.06.2015

27 czerwca 2015 wszystkich pkt. GOT= 15, wg Jurka Kopeczka;,

Bystre, ścieżką edukacyjną do wyrobiska i powrót.    Trasa: 1,4km, suma podejść= 60m §6 Pkt. GOT=2

Bystre, skrzyżowanie z drogą do kamieniołomu- Źródło Rabskie, ścieżką edukacyjną Gołoborze- drogą do kamieniołomu do skrzyżowania.        Trasa: 1,1km Suma podejść: 40m §6 Pkt. GOT= 1

Baligród – Markowska (748m)          BW.03 Pkt. GOT= 8

Markowska (748m) – Górzanka        BW.03 Pkt. GOT= 4

W sumie według danych Marysi Małek z GPS, przeszliśmy 12,81 km, w tym wszystkich podejść = 550m, zejść = 516m, max, wys. = 754m.

28 czerwca 2015 wszystkich pkt. GOT= 16, wg Jurka Kopeczka;,

Polanki – Łopiennik (1069m)       BW.03 Pkt. GOT= 13

Łopiennik (1069m)- Dołżyca        BW.03 Pkt. GOT= 3

W sumie według danych Marysi Małek z GPS, przeszliśmy 11,35 km, w tym wszystkich podejść = 788m, zejść = 698m, max, wys. = 1065m

mapka wg GPS Marysi Małek

Na wycieczkę wyjechało nas 27 osób. Kilka minut po godzinie 6.00 autobus odjechał z przystanku PKS stanowisko nr 8, z lekkim opóźnieniem z winy nowego uczestnika, który zdecydował się dołączyć do naszego grona włóczęgów z kompasem.

1 dzień. Przed Leskiem mieliśmy krótki postój na zakupy w Biedronce, bo nasza organizatorka wycieczki, Lidka Senderowska, zapowiadała wieczorem ognisko przy gitarze. Nocleg był zamówiony w schronisku z piętrowymi łóżkami w Górzance. Kto zapomniał śpiwora, mógł zamówić pościel za dopłatą 7zł. Na razie świeciło słońce i tak dojechaliśmy do wsi Bystre. Autobus zatrzymał się po dłuższej jeździe wąską szosą – szutrówką, niedaleko kamieniołomu. Turyści wracający odradzili nam ścieżkę dydaktyczną jako błotnistą, więc ruszyliśmy pod górę szeroką drogą.

Z poziomu 150m n.p.m. w Stalowej Woli znaleźliśmy się na wysokości powyżej 500m n.p.m., nic dziwnego, że czułam jak przytyka mi płuca przy szybkim podejściu do Zakładu Górniczego „Huczwice”. Lepiężnik różowy rozkładał swe wielkie, okrągłe liście w rowach po bokach, gdzieniegdzie wystawiały swe fioletowo-różowe kwiatostany storczyki, a otaczał nas cudowny zapach lasu.

Kopalnia w sobotę nie pracowała, tylko stróż wyjrzał z chatki. Przed nami wysoka skarpa kamienna uwieńczona drzewami. Czas na zdjęcia i powrót. Liczne kierunkowskazy opisywały kierunki ścieżek miejscowych; Jeziorko Bobrowe 2h30min, Chryszczata 3h 30min, Przełęcz Żebrak. 3h 15min...

Znów prowadził nas po szlakach Jurek Kopeczek, a wspierał go z GPS Jurek Sapa. Na razie wsiedliśmy do autobusu i jeszcze pojechaliśmy kawałek dalej na zachód. Droga szutrowa prowadziła do Zakładu Górniczego „RABE”. Jednak szybko zawróciliśmy i pomaszerowaliśmy do Źródła „Rabskie”, którego leczniczą wodę skosztowaliśmy, zanim przeszliśmy mostkiem na drugą stronę Rabskiego Potoku. Kierunkowskaz zapewniał, że mamy 5 minut do celu. Były strome, drewniane schody i widok na zarastające gołoborze.

Naprzeciwko Rezerwatu „Gołoborze” o powierzchni 13,90ha utworzonego w 1969r., znajdowało się wejście do starej sztolni. W tych skałach zapewniał Jurek można znaleźć przezroczysty kryształ górski. Można go również znaleźć w żwirze Rabskiego Potoku.

Wsiedliśmy z powrotem do autobusu i ruszyliśmy na szlak rowerowy z Baligrodu, za mostem na Jabłonce. Jak się okazało, to był on oznaczony jako czerwony, a zielonego nie było. Za to co jakiś czas pojawiały się strzałki na zielony Szlak Edukacji Leśnej.

Musieliśmy kawałek iść jeszcze szosą, gdy nasz autobus odjechał do Górzanki. Wkrótce weszliśmy w lewo w boczną drogę i mostkiem przeszliśmy nad Potokiem Stężnicz. Z poziomu 500m szybko nabieraliśmy wysokości, a widoki za nami były coraz bardziej zachwycające. Jakiś samochód zapędził się w naszą drogę, ale był znak zakazu ruchu i zawrócił go. Później mijało nas sporo samochodów. Weszliśmy między drzewa, a czołówka ginęła za wzniesieniem

Tymczasem, my idący wolniej, zobaczyłyśmy strzałkę skierowaną w lewo i opis szukanego szlaku leśnego. Dobrze, że był zasięg i udało się dodzwonić do przewodnika. Jurek Kopeczek zdecydował się zawrócić z większą ilością grupy. Jednak 9 osób postanowiło dalej trzymać się asfaltu i czerwonego szlaku. Do Górzanki trafią. Pożegnali nas ginących w leśnej, wąskiej ścieżce, która stromo wspinała się na Jastrabne 654m, pierwszą górę na naszym szlaku.

Było nas 18 osób, gdy rozsiedliśmy się na łące z wysoką trawą, wielorakimi kwiatami łąkowymi i rozległym widokiem na góry. Ciekawsi weszli na ambonę przy granicy lasu i przy okazji wypłoszyli nietoperza. Mieliśmy czas na relaks i odpoczynek. A że przy okazji zabraliśmy trochę kleszczy ze sobą, jak się okazało wieczorem pod prysznicem i w domu, to już ryzyko podróżników.

Jurek Kopeczek znalazł dalszą drogę, Jurek Sapa potwierdził na GPS i ruszyliśmy łąką do lasu w kierunku szczytu Jastrabne prowadzeni zielonymi znakami.

Na szczęście leśna droga nie była za bardzo zarośnięta. Mijaliśmy oczka wodne, kałuże na drodze i ciemne zagajniki aż wspięliśmy się na sam szczyt z ambonką.

Teraz już mogliśmy odbić ku szosie. Jednak znaki znów nam zginęły, więc szliśmy na nosa i szosa się znalazła.

Znów stromo pod górę do głazu pamiątkowego; „Te lasy były ich szkołą i życiem. Pamięci Stanisława i Huberta Matusików.”

W końcu na zakręcie ujrzeliśmy masę zwalonych pni, któż by się im oparł. Oczywiście uzyskaliśmy zgodę na odsapkę. Przy okazji znalazły się dwie zguby i było nas więcej.

Doszliśmy w 20 osób zgodnie do następnego zakrętu, gdzie było zadaszenie i kapliczka, jednak zawalone pniami drzew.

Za radą drwala weszliśmy w las na zakręcie, a nie jak wskazywała kolejna strzałka. Wkrótce na naszej drodze pokazały się nawet pojedyncze znaki szlaku edukacyjnego. Tu GPS Jurka Sapy pracował na pełnych obrotach, bo dróg było coraz więcej.

Jurek Kopeczek stwierdził, że kilka metrów w prawo mamy kolejny szczyt Markowska 748m. Tylko kilka osób pognało, by zrobić pamiątkowe zdjęcie. Teraz musieliśmy iść w lewo i trafić na właściwą drogę. Jurek Sapa zawołał, że ją ma. Okazało się, że idziemy szlakiem miejscowym czerwonym, wkrótce też udało mi się ujrzeć w dwóch miejscach też szlak leśny. Kierunek północ właściwy i ciągle w dół. Szliśmy więc radośnie, tylko na chwilę przeraził nas tupot ciężkiego zwierza w gęstwinie.

Jeszcze chwilę w zielonej głuszy i naszym oczom ukazał się piękny widok na dalekie góry, a przy okazji otoczyła nas chmara szybko latających much, że nawet obiektyw je złapał. Pozostało nam pokonać jeszcze łączkę z wysoką trawą i znaleźliśmy się na rozdrożu i Przełęczy Pod Markowską. Każdy siadał gdzie mógł, bo byliśmy już strasznie głodni. Wkrótce najedzeni mogliśmy znów żartować.

Tu zaczynała się Bereźnica Wyżna, a dalej prowadził niebieski szlak rowerowy. Jednak zgodnie z moją sugestią, by iść skrótem drogą leśną prosto do Górzanki, mogliśmy to zrobić bezpiecznie, bo wyznaczono tak właśnie czerwony miejscowy szlak ku naszej radości. Po odpoczynku więc ruszyliśmy.

W kałuży na drodze taplały się żabki, wysokie osty rosły wzdłuż drogi. Piękne kwiaty skusiły Dorotkę, by zrobić bukiecik. Sporo zakrętów, głęboki wąwóz, mostek nad Łukowojką i znaleźliśmy się na szutrówce. Doprowadziła nas do Górzanki niedaleko cerkwi.

Pozostało nam skręcić w lewo i po pół godzinie byliśmy u celu. Mijaliśmy murowane kapliczki z kratami zabezpieczającymi rzeźby przed wandalami.

Poczekaliśmy na gospodynię i przydział pokoi już w komplecie. Później marsz na obiad i rozpakowanie po powrocie. A wieczorem ognisko wesoło paliło się za budynkiem. Znalazły się ławeczki i kijki na kiełbaski. Świetnie się nam śpiewało. Byliśmy upojeni bieszczadzkim powietrzem, chociaż gwiazd nie było widać. Podobno nawet wcześniej trochę padało, gdy nasi wracali z wieczornej mszy, a ja odpoczywałam po ciężkim dniu. Jurek zachrypł i dalej musieliśmy sobie radzić sami jak kto umiał. Powoli kolejne osoby znikały w pokojach i zapadła cicha, bieszczadzka noc, niedaleko, bo 2 km od Jeziora Solińskiego. Trzech naszych panów w klapkach podobno było tam i nawet zamoczyło nogi.

2 dzień. Wstaliśmy rano, jedni wcześniej inni później, bo śniadanie we własnym zakresie. A że całe schronisko było dla nas, więc w pokojach był luz. Rano zdążyliśmy pójść do cerkwi na mszę i wysłuchać godzinek. Bagaże już czekały w autobusie i nie traciliśmy czasu z wyjazdem po 9-tej. Nawet nie wiedziałam, że takie malownicze miejsca kryją się niedaleko Soliny. Chciałoby się wynająć domek w pobliskim Ośrodku Wypoczynkowym „Niezapominajka” Górzanka, tel. 600.555 477 www.niezapominajka.info.pl, i połazić po miejscowych szlakach.

Po 2 km ujrzeliśmy w dolę taflę jednego z rozgałęzień Jeziora Solińskiego. Jak zapewniał Karol, brzeg nie jest dostępny i brak piasku. Skręciliśmy w prawo kierując się na południe wzdłuż zalewu. Dwa mosty na Solince i odbijamy na Terkę, gdzie agroturystyka kusi do odpoczynku. W końcu wysiadamy na parkingu Spisówka w Polankach.

Parking był raczej dla samochodów osobowych, a nasz autobus miał odjechać do Dołżycy i tam czekać na nas. Rozglądaliśmy się wokół po różnych tablicach informacyjnych. W Bieszczadach Zachodnich prowadzi się czynną ochronę węża eskulapa. Łopienka, wg informacji na tablicy, była wysiedlona w latach 1946-7 i została zarejestrowana w Rejestrze Zabytków jako Relikt Wsi.

Do Łopienki mieliśmy 2,5km marszu szutrówką lekko pod górę. Akurat przejeżdżał miejscowy artysta rzeźbiarz, jak się później okazało i zapraszał na parking dalej. Gdy po długim marszu doszłam do jego straganu z rzeźbami, okazało się, że zaśpiewał już obiecane piosenki i teraz opowiadał ciekawie bujną historię swojego życia i życia wsi Łopienka z odbudowaną cerkwią pw. św. Paraskewy. Szkoda, że musieliśmy się śpieszyć, bo zapowiadano po 16-tej burze, a czekało nas jeszcze podejście na grzbiet Łopiennika zielonym szlakiem, który znikł już z ostatnich map, jak przekonywał Jurek Kopeczek. Minęliśmy retorty wypełnione drewnem, przygotowane do wypalania węgla drzewnego, gdzieś w prawo były żeremia bobrów.

Nasza grupa czekała przy drewnianym stole w cieniu wiekowych lip. Chwila odpoczynku, a można było wejść do cerkwi i zobaczyć zawieszony na murowanej ścianie obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem (kopia oryginalnego obrazu), a w kącie rzeźbę Jezusa Bieszczadzkiego z różańcami. Obok cerkwi była drewniana dzwonnica i Kaplica Grobowa z XIXw.

Ruszyliśmy szutrówką na zachód, zostawiając za sobą cerkiew między drzewami i Ścieżkę Przyrodniczo-Kulturową „Dookoła Łopienki”. Dłuższą trasę, tę z cudownym źródełkiem można przejść w 2,5 godziny, a różnica wysokości wynosi 300m. Druga mniejsza pętla po przeciwnej stronie drogi zajęłaby nam ponad godzinę, a tu straszą, że czeka nas przejście na 9 godzin. Ruszyliśmy leniwie w 27 osób, ale Wojtek już sprawdzał mapę i kierował się na Bazę Namiotową. Doszedł do celu własną drogą przed nami kierując się swoim długoletnim kajakarskim doświadczeniem.

Tymczasem na granicy z lasem okazało się, że nasza trasa jest rozjeżdżona aż do kamienistego podłoża z głębokimi rynnami i błotem. Na początku było kilka znaków, ale wkrótce zostaliśmy zdani na siebie na coraz bardziej błotnistej i rozjeżdżonej drodze. Sprawdzanie kierunku przy kolejnym rozdrożu. Ku naszemu zdziwieniu drogi prowadzące w różnych kierunkach zeszły się po jakimś czasie.

Początkowo szliśmy na północ, teraz mogliśmy iść znów na zachód, by w końcu trakt zaczął nas prowadzić bardziej na południe. Przy okazji przebudowywania dróg zakłócono bieg strumienia i teraz jego główny nurt biegł drogą, którą mozolnie się wspinaliśmy. Ciągle przed nami piętrzył się grzbiet, ale trakt prowadził w bok. Nasze buty grzęzły w błocie, Jurek Sapa sprawdzał na GPS-ie, a Jurek Kopeczek biegł do przodu, by sprawdzić trasę zanim nie doszła końcówka z mniejszą kondycją. Ja tylko trzymałam w ręku kompas i od czasu do czasu wrzucałam swe trzy grosze.

W końcu na kolejnym rozdrożu zapadła decyzja, że skręcamy w prawo i idziemy stromo do góry, bo to już niedaleko. Na drodze było coraz więcej gałęzi. Drwale chyba niedawno skończyli tu pracę. Ostatnie strome podejście i mogliśmy odsapnąć.

Padliśmy na pniakach po wyrębie 20 metrów od niebieskiego, grzbietowego szlaku w ubłoconych butach. Dobrze, że nikt ich nie zgubił, chociaż jednego klapka musiałam podać Karolowi, gdy go zostawił. No cóż dla niektórych wygodne buty w góry to klapki zamiast traperów.

Ważne, że, po półgodzinnym odpoczynku, dotarliśmy cało, idąc ostatnie metry na dziko przez trawy do niebieskiego szlaku i mieliśmy przed sobą wygodną ścieżkę. Teraz to już był spacerek grzbietem, chociaż dwa zejścia w dół po drodze trochę niektórych irytowały.

Byliśmy w pięknym bukowym lesie, a po drodze spotykaliśmy skałki wystające z gruntu. Słoneczko świeciło i deszcz, który nas postraszył minął bokiem. Ptaki śpiewały wśród gałęzi, a stare pnie zagradzały nam drogę. W końcu w przecince ujrzeliśmy Dolinę Łopiennika, szczyt już blisko.

Jeszcze tylko wspinaczka wśród szczawiu alpejskiego i paproci dorodnych, w towarzystwie much turystek i znaleźliśmy się na zielonej łące z widokiem na Jasło.

Nad nami szczyt Łopiennika i czerwony szlak do Bazy Namiotowej, ale bardziej stromy niż ten, który został zlikwidowany, a my nim przeszliśmy. Jurek Kopeczek pokazywał szczyty i zapraszał już na sierpień do Roztok Górnych.

Wypoczęci ruszyliśmy czarnym szlakiem do Dołżycy. Na początku długa łąka, polanki przypominające dawne zasiedlone miejsca, i weszliśmy w las. Ścieżka była coraz bardziej stroma, a błoto jakby świeże, może padało tu kilka godzin wcześniej. W każdym razie buty ślizgały się niebezpiecznie i trzeba było uważać by zachować równowagę. Drogę zastawiały porzucone gałęzie, które dodatkowo utrudniały zejście.

Na szczęście przy rozstajach czołówka czekała na nas. Z radością więc ujrzeliśmy kwieciste łąki nad Dołżycą. Połoniny z lewej, a w dole szosa i nasz autobus. Mogliśmy wracać do domu. Buty zabłocone, ale płuca pełne ożywczego powietrza.

Musiałam jeszcze zapłacić Lidce za lustro, które zawieszone na jednym gwoździku spadło, gdy zmęczona chciałam skorzystać z mydelniczki w ubikacji przy stołówce. No cóż, tym razem na mnie padło. Każdy sam odpowiada za szkody, które wyrządził.

Jeszcze pozostał nam przystanek na stacji CPN i powrót byłby szybki, gdyby nie dni Sokołowa i wielki korek. Ale przed 21-ą byliśmy w domach. A mapka Marysi pokazała, że szliśmy tak jak powinien prowadzić nie istniejący już zielony szlak.

mapka wg GPS Marysi Małek

Znów mogliśmy odczuć na własnej skórze dzikość Bieszczad, podobnie jak to było na szlakach w Górach Sanocko-Turczańskich.

Wrażeniami i zdjęciami dzieliła się Halina Rydzyk