Kruszyna 23.09.2007
Wpisany przez Renata Cichy   

Normal 0 21 false false false MicrosoftInternetExplorer4

 

 

 

KRUSZYNA  23.09.2007r

 

 

      Dnia 23 września 2007 roku wybraliśmy się czteroosobową mini grupką w Lasy Janowskie. Za Goliszowcem znaleźliśmy mały parking przy leśniczówce. Według wstępnego planu mieliśmy iść spacerkiem wzdłuż malowniczo wijącej się wśród lasów rzeki Łukawicy. Następnie dojść do stawu Ostatniego i Lecha. Pragnęliśmy wędrując ścieżkami i groblami szukać oznak jesieni i pierwszych jej kolorów. Prawdziwa rekreacja. Utwierdził nas w tym przekonaniu pierwszy odcinek trasy, czyli szeroka, leśna droga i śliczny mostek na rzeczce. Niestety. Tu rozpoczęła się nasza mała droga przetrwania. Okazało się bowiem, iż brzegi  Łukawicy są tak zarośnięte, że trzeba się będzie dosłownie przedzierać. Momentami traciliśmy nadzieję na dojście do stawów. Czasami musieliśmy się nawoływać bo z całej czwórki tylko Jurek był widoczny (najwyższy i w czerwonej czapce). Wysokie trawy, podmokły teren. Za to rzeczka urocza, kręta z czyściutką wodą.

      UFF. Nareszcie jakieś domki. W środku lasu mała wioska – Kruszyna.

Wspaniała na weekendy i wakacje, ale jak tu mieszkać w zimie?

      Idziemy przez czyjąś łąkę i kartoflisko, drogą koło niewielkiej kapliczki upamiętniającej pomordowanych tu partyzantów. Jest bardzo przyjemnie. Tu dzięcioł stuka tam grzybki rosną, w związku z czym Robert buszuje w krzakach. Wydaje się ,że teraz to już tylko zasłużona sielanka. Nic bardziej mylnego. Kiedy docieramy do stawów okazuje się, że roślinność na niektórych groblach jest tak wybujała jak w buszu. Trzeba pokombinować, poszukać, czasami zawrócić. Robert z Jurkiem coraz częściej zaglądają do mapy. Pokazują, gdzie jesteśmy. Czy na pewno jeszcze wiedzą, który staw jak się nazywa?

      Na brzegu( prawdopodobnie) Lecha chcemy rozpalić małe ognisko. Niespodziewanie nadjeżdża leśniczy na starym simsonie. Zatrzymuje się i patrzy. Niewiele mówi. Czyżbyśmy podejrzanie wyglądali? Nie mamy wędki, nie wlewamy chemikaliów do wody. O co mu chodzi? Wreszcie pojechał sobie. Teraz można zjeść z apetytem. Na świeżym powietrzu wszystko jest pyszne.

      Z niektórych stawów spuszczono wodę. Na groblach – tych, po których można chodzić – pełno strachów. Prawdziwy przegląd mody ostatnich 20  lat. 

      Po sutym posiłku ruszamy w dalszą drogę. Spotykamy dorodne kozaki, podgrzybki, kanie i sitarze. Na ścieżce rosną maślaki. Wszystkie wielkie i zdrowe. Jest ich dużo, skoro nawet ja  czasami coś znajduję.

      „Król Borowik Prawdziwy szedł lasem...”jak mawiał Brzechwa. Bogate zbiory grzybów są nagrodą za trudy wędrówki przez chaszcze. Fotograficzne łowy Jurka również udane.

      Jeszcze tylko trzeba oskubać ubrania z kłujących igiełek traw i już z prawdziwą satysfakcją udajemy się na parking. Jesteśmy dumni, że nie musimy tej nocy zostać w lesie. Znowu udało się znaleźć drogę do domu. Czyżby przewodnik był taki dobry? W dodatku pogoda nam dopisała. Było tak....nieprzewidywalnie. Do następnego „spacerku”

 

                                                                                                                               Renata Cichy.