Góry Sanocko- Turczańskie (12)
Pasmo Jamnej

18 października 2014

Trasa;

Grąziowa, przeszliśmy zielonym szlakiem Pasmo Jamnej; Kiczera 566m, Cień 531m, Jamna 598m, doszliśmy do niebieskiego szlaku; Przełęcz pod Jamną 524m.

Trasa= 11,7km Podejść= 370m GOT= 16pkt.  (Opracował: Jurek Kopeczek.)

Była to 12-ta wyprawa Klubu Turystyki Kwalifikowanej KOMPAS PTTK Stalowa Wola pod przewodnictwem Jurka Kopeczka, zamykająca cykl „Góry Sanocko- Turczańskie wraz z terenami na południe i wschód od Doliny Wiaru oraz z Pasmem Otrytu”.

Bez większych problemów dojechaliśmy wąską szosą przez drewniany mostek do centrum Grąziowej. 27 osób wysiadło z autobusu chętnych pójść śladami Jurka w nieznane. Otoczeni byliśmy pagórkami. Wzdłuż szosy płynęła rzeka Wiar.

Jak zwykle w kółeczku przedstawiliśmy się, bo zawsze jest ktoś nowy i tym razem wypowiadaliśmy się, jakiego zwierzaka chcielibyśmy mieć w domu. Były marzenia od patyczaka do lwa. Zrobiło się zimno, więc szybkim marszem ruszyliśmy na spotkanie zielonego szlaku asfaltową szosą w kierunku Trójcy.

Grąziowa jest dawną wsią między Wojtkową a Trójcą nad rzeką Wiar- wyczytaliśmy na tablicy informacyjnej. Pierwsza wzmianka o Grąziowej pochodzi z 1469r. Podobnie jak wiele wsi nad rzeką Wiar powstała w wyniku akcji kolonizacyjnych rodu Rybotyckich. Ludność ukraińską wywieziono w 1946r do ZSRR, dalsze wysiedlenia nastąpiły w 1947r na Ziemie Odzyskane. W 1959r. osiedlili się tu polityczni emigranci z Grecji. W 1970r. tereny te weszły w skład Ośrodka Wypoczynkowego Urzędu Rady Ministrów w Arłamowie i wtedy ponownie wysiedlono mieszkańców.

Widzieliśmy długie budynki świadczące o tym, że prowadzono tu gospodarstwo hodowlane PGR w latach 70-tych. W jednym z białych baraków została zachowana tylko dłuższa ściana. Po dawnych mieszkańcach pozostały zdziczałe sady. Przy szosie stało kilka zadbanych domów i zaproszenie do agroturystyki.

Do 1968r. stała we wsi, na wzgórzu drewniana cerkiew z 1731r., później przeniesiona do skansenu w Sanoku.

Początkowo szliśmy na północ wzdłuż rzeki Wiar, która tutaj wyglądała raczej na mały potok. Na mijanych łąkach stały powykrzywiane stare owocowe drzewa. Przed nami horyzont zasłaniały porośnięte lasami wzgórza. Maszerowaliśmy bardzo szybko, żeby się rozgrzać i szkoda, że nie docenialiśmy uroków krajobrazu. Jak się później okazało, było to jedyne miejsce widokowe na trasie.

Jurek zatrzymał się w miejscu, gdzie na jezdni zakręcał zielony szlak PTTK w kierunku pobliskiego wzgórza. Otaczały nas kolorowe drzewa w jesiennej szacie.

Schodkami weszliśmy na górę cerkiewną poszukując pozostałości po cerkwi wśród brązowych liści bukowych. Cmentarz grąziowski usytuowany jest na lewym stoku góry cerkiewnej. Obok starych grobów, stały drewniane krzyże z promieniami i krzyże z brzozowych drągów. Zielony szlak prowadził nas stromo pod górę na grzbiet Pasma Jamnej, która była celem naszej wędrówki tego dnia.

Pasmo Jamnej zaczyna się od doliny Wiaru, który zakręca na wschód przed Trójcą, a kończy przy dolinie Wyrwy, mającej swe źródła na sąsiednim Paśmie Działu ze słynnym Arłamowem. Długość pasma podaje się jako 15km, a my przeszliśmy jego środkową część od Kiczery 566m, przez Cień 531m do najwyższego szczytu Jamnej 598m. Pokonywaliśmy wolno strome podejście wśród gęstych krzaków. Wąska ścieżka była prawie niewidoczna i musieliśmy się nawoływać, żeby nikt się nie zgubił. Zrobiło się nam gorąco i co chwila ktoś przystawał, żeby zdjąć kurtkę.

Wkrótce szlak zaczął prowadzić szeroką drogą wzdłuż ogrodzenia, za którym znajdowała się szkółka leśna. Bokiem musieliśmy omijać głębokie kałuże skacząc po mchu.

Kiedy już wydawało się, że dotarliśmy na pierwszy szczyt, z bocznej drogi wyjechał z hałasem leśny ciągnik na wielkich kołach. Zostawił za sobą głębokie bruzdy w rzadkim błocie. Musieliśmy wykonywać akrobatyczne skoki, żeby nie wpaść w mętną wodę. Najgorzej miał mały piesek Ani, ale mimo małego wzrostu świetnie sobie radził. W razie czego pani zawsze pomogła mu i wzięła na rękę.

Zostawiliśmy z boku drwali pracujących przy wyrębie i znaleźliśmy się w ciszy leśnej. Od czasu do czasu nawoływaliśmy się, gdy grupa za bardzo się rozciągnęła.

Chociaż szlak był wyjątkowo dobrze oznaczony, Jurek co jakiś czas przystawał z czołówką i czekał, aż końcówka dołączy do reszty. Zrobiło się słonecznie i ciepło, tylko pod nogami dalej było miękko. Grunt był tak nasycony wodą i nie udeptany, że szło się jak po miękkim śniegu. Nie dało się przyśpieszyć.

Z ulgą przywitaliśmy przystanek na posiadkę z jedzeniem w pobliżu kolejnego szczytu - Cienia. Gdyby nie to, że była nas spora, rozgadana grupka, to strach byłoby znaleźć się wśród tych wiekowych buków stojących dostojnie na wierzchowinie, gdy wokół pozwalane były stare konary i pnie. Czuliśmy się jak w leśnym mateczniku obserwowani przez dzikie zwierzęta.

Wzmocnieni, w dobrych humorach, ruszyliśmy dalej, by znaleźć się w sosnowym borze pełnym prostych, dorodnych sosen. Mimo, że dawno nikt nie jechał tą drogą i porośnięta była trawą, to i tak zapadaliśmy się w miękkim gruncie. A omijając kałuże, krążyliśmy wśród krzaków ścieżkami zwierząt i odnajdując pojedyncze rydze. Tylko, że tym razem było ich mniej i prawie wszystkie były robaczywe ku naszemu strapieniu. Wkrótce tylko wytrwalsi zginali się po nie.

Szliśmy ciągle przed siebie, płaskim grzbietem Pasma Jamnej na wysokości powyżej 530m n.p.m., kierując się na południe. Mijaliśmy dzikie lasy zapomniane przez ludzi. Drogę zagradzały nam spróchniałe konary i kałuże wody. Wśród liściastych drzew pojawiały się malownicze kolory jesieni. Igły mijanych sosen i świerków cieszyły oczy soczystą zielenią. Na błotku widzieliśmy ślady zwierząt, ale nasze głośne rozmowy wypłaszały je skutecznie.

Trudno było uwierzyć, że zaledwie 1km w bok, po zejściu w lewo bardzo stromym zboczem doszlibyśmy do wygodnego asfaltowanego niebieskiego szlaku rowerowego w dolinie rzeczki Jamninki, biorącej swój początek na Przełęczy pod Jamną 524m n.p.m.. Po prawej stronie 1,5 km w bok prowadził wygodny czerwony szlak rowerowy asfaltowanym traktem wzdłuż rzeczki Mazaniec. Bierze ona swój początek na Przełęczy Weckowskiej 532m n.p.m. i wpada do Wiaru przed mostem w Grąziowej. Jednak na grzbiet nie prowadziły żadne trakty.

Jurek znów czekał na zwalonej brzozie na końcówkę. Niełatwo było do nich dojść, bo gałęzie jeżyn kolcami zaczepiały nam nogawki i sznurówki w butach. Nie dość, że ciężko było wyciągać nogi z błota, to jeszcze trzeba było uważać na czepiające się gałęzie, żeby się nie przewrócić. Na dodatek kolejne polanki nie pozwalały nam nic więcej zobaczyć jak czubki najbliższych drzew. Leżały na nich próchniejące brzozowe drzewa, które musieliśmy omijać wydeptując w trawie ścieżki. Ale za to powietrze wokół nas było cudownie rześkie, pełne olejków eterycznych, a obecność różnorodnych drzew działa kojąco. Czas jakby zatrzymał się w miejscu i już nawet nie patrzyliśmy na zegarki, tylko szliśmy ciągle do przodu. Było nam ciepło, wiatr ucichł i chciało się powiedzieć: „Chwilo trwaj”.

Kiedy w końcu ujrzeliśmy solankę dla zwierząt, dotarło do nas, że nareszcie wychodzimy z dziczy i czeka nas powrót do cywilizacji. Wkrótce pod nogami poczuliśmy twardszy grunt. Przy dróżce kwitły jeszcze spóźnione kwiaty letnie, zmylone ciepłem jesiennego słońca.

Zbliżaliśmy się do szczytu Jamna 598m, najwyższego w Paśmie Jamnej. Droga leśna wyłożona była betonowymi płytami porosłymi mchem i zarastającymi trawą. Wkrótce z radością rozsiedliśmy się na zwalonych pniach drzew, czekających na wywózkę.

Wysypały się z plecaków ostatnie zapasy jedzenia i rozpoczęliśmy Polaków rozmowy przy turystycznej herbatce. Po zbiorczym zdjęciu zeszliśmy w dół betonowym traktem obok ambonki i miniaturowego schroniska z siankiem dla zbłąkanych turystów.

Kolejna odkryta ambonka służąca pewnie obserwacji dzikich zwierząt, była już przy niebieskim szlaku. Tu okazało się, że trasę, którą pokonywaliśmy w 4,5 godziny, powinniśmy przejść w ciągu 2,5 godzin. Raczej niewykonalne przy tak miękkim gruncie i raczej trudno byłoby przebiec te 10km pasma, które pokonaliśmy.

Ci, którzy pierwszy raz byli na naszej wyprawie z cyklu Góry Sanocko- Turczańskie, narzekali zawiedzeni brakiem widoków. Ale stali bywalcy wypraw w dzikie ostępy, gdzie tylko kompas, dokładna mapa i nos Jurka mogą nas wyprowadzić do cywilizacji, byli znów zachwyceni, że kolejny raz udało się pokonać trudy wędrówki i bez strat dotrzeć do cywilizacji. Z żalem wychodziliśmy z dzikich ostępów, jakich nie można spotkać na wydeptanych ścieżkach w Bieszczadach Wysokich. Teraz czekał nas kilometrowy spacerek asfaltową drogą do Przełęczy pod Jamną.

Na szczęście zasięg telefonii komórkowej był i po pół godzinie nasz autobus z niezawodnym kierowcą zajechał, byśmy mogli odpocząć w jego ciepłym wnętrzu.

Droga do Arłamowa była zamknięta z powodu prowadzonych prac modernizacji nawierzchni wspieranych przez Unię Europejską. Jurek obiecał jeszcze jedną wyprawę na Dział na wiosnę, gdy droga będzie przejezdna, a śniegi spłyną z gór.

Wędrując od 2012 roku po Górach Sanocko- Turczańskich poznaliśmy lepiej mało znaną tragiczną historię tych wyludnionych terenów. Podziwialiśmy cudowną architekturę zachowanych budowli sakralnych. Przekonaliśmy się, że życie wraca w te piękne obszary południowo- wschodniej Polski, porosłe lasami i łąkami na których znów pasą się owce, krowy, konie.

Wierzymy, że nasze wspomnienia zachęcą innych, by szukać przygód w dzikich ostępach, gdzie można spotkać ślady wilka, rysia, żubra, a nawet niedźwiedzia. Miejscowi pomagają dzikim zwierzętom w przetrwaniu walcząc o korytarze wędrowne, dokarmiając je zimą, otaczając opieką chore żubry... Rozwijająca się hodowla koni zachęca do wędrowania konnymi szlakami. My jednak uwielbiamy wędrować pieszo i czuć adrenalinę, gdy szlak się zgubi, a „kompas pokazuje na składnicę złomu.”

Dziękujemy wszystkim spotkanym na szlaku dzielnym mieszkańcom tej dzikiej jeszcze krainy za życzliwe słowa i gościnę w ich małej ojczyźnie .

Dziękowaliśmy Jurkowi Kopeczkowi za wspaniałą inicjatywę. Nie tylko zaplanował trasy po terenach, które penetrował w młodzieńczych latach, (stąd częste zaskoczenia, że kolejna polanka zarosła), ale drukował nam mapki na każdy wypad i dawał znaczki do naklejenia na kartę zaliczającą cykl. Później konsekwentnie uczestniczył osobiście na każdej wycieczce z cyklu i prowadził nas bezdrożami nie gubiąc nikogo z mniej doświadczonych turystów.

Mimo licznych przygód mogliśmy się czuć bezpiecznie w dziczy polskiej przyrody. Postanowiliśmy zaplanować kolejne podobne wyzwania na następne lata działalności PTTK Klubu Turystyki Kwalifikowanej KOMPAS Stalowa Wola.

Wracaliśmy przez Przemyśl, gdy za oknami robiło się coraz ciemniej. Humory popsuła nam trochę kontrola drogowa. Rozbudziliśmy się na stacji CPN na krótki postój. Stalowa Wola przywitała nas światłami lamp ulicznych.

Halina Rydzyk