Beskid Śląski
Inne wycieczki: Pszczyna, Szyndzielnia

30-31.08.2014

Wyjechaliśmy autobusem w 50 osób. Organizatorem wycieczki była Lidka Senderowska, a Jurek Kopeczek współpracował z nią prowadząc nas szlakami.

1 dzień; Wadowice, Pszczyna, Zalew Goczałkowicki, Bielsko Biała, wjazd kolejką gondolową na Szyndzielnię 1020m n.p.m.

2 dzień; pobyt w Beskidzie Śląskim i tego dnia podzieliliśmy się na grupy, by przejść którąś z czterech tras, lub odpocząć w schronisku na Szyndzielni zbudowanym z kamienia w 1897r. na wysokości 1001m n.p.m.

Trasa 1: żółty szlak: Schronisko PTTK Szyndzielnia 1001m, Jezioro Wielka Łąka 480m w dolinie Wapienicy, zielony szlak: Palenica 688m, Kopany 690m, Wysokie 756m, Przykra 818m, Siodło pod Przykrą 801m, Schronisko PTTK Błatnia 892m, żółty szlak: punkt widokowy Błatnia 917m, Stołów 1035m, Trzy Kopce 1081m, czarnym szlakiem pod Klimczokiem, żółtym szlakiem: Szyndzielnia 1026m, Schronisko PTTK Szyndzielnia.       GOT 21pkt. Zejść= 798m i podejść= 798m, długość= 14km .

Trasa 2; jw. tylko zamiast czarnego szlaku podejście żółtym na Klimczok 1117m.           GOT 23pkt. Podejść=820m i zejść= 820m, długość= 15km.

Trasa 3: Schronisko PTTK Szyndzielnia 1001m, Siodło pod Klimczokiem 1042m, Schronisko PTTK Klimczok 1042m, Klimczok 1117m, Schronisko PTTK Błatnia 892m, Trzy Kopce, czarnym pod Klimczokiem, Schronisko PTTK Szyndzielnia. GOT 18pkt.          Podejść= 509m i zejść 509m, długość= 14km.

Trasa 4: jw. tylko bez podejścia do schroniska pod Klimczokiem. GOT 15pkt.         Podejść= 461m i zejść = 461m, długość= 13km.

(Punkty GOT wg Jurka Kopeczka)

 

1 dzień. 30-go sierpnia w sobotę wyjechaliśmy autobusem o godz. 5.30 ze stan. 8 na dworcu PKS. Przez Mielec, Tarnów, Kraków dojechaliśmy do Wadowic.

Postój 45 minutowy wykorzystaliśmy, by odwiedzić miasto rodzinne Jana Pawła II-go i zakosztować wadowickich kremówek. Rynek po niedawnym remoncie wyglądał pięknie w ten słoneczny dzień lata. Rozbiegliśmy się, by zobaczyć jak najwięcej.

Mijając Inwałd stwierdziliśmy, że przybyło budowli w Parku Miniatur, oraz że rozwinął się stojący obok Park dinozaurów i rozrywki Dinolandia. Zza ogrodzeń widać było nowe pałace i wielkie stwory. Bielsko Białą minęliśmy obwodnicą, by jadąc na północ dojechać do Pszczyny.

W Pszczynie od razu podzieliliśmy się na dwie mniejsze grupy, by łatwiej było zwiedzać Zamek w Pszczynie. Przez piękny park alejką doszliśmy do schodów, którymi doszliśmy na dziedziniec przed zamkiem.

W czasie wojny zachowało się w nim oryginalne wyposażenie. W dwóch pokojach oryginalne tapety jeszcze zachowały zapach cygar, co mogło być powodem zasłabnięcia córki Roberta i Tamary. Podziwialiśmy meble, wyposażenie łazienek i bibliotek. Obrazy olejne zdobiły wysokie ściany zamku, a spod sufitu zwisały kryształowe żyrandole. Panów najbardziej zafascynowała zbrojownia znajdująca się w podziemiach. Księżna Daisy pojawiała się na zdjęciach i portretach, a później na rynku jej metalowa rzeźba siedziała na ławeczce. Do zagrody żubrów już nie było czasu zajrzeć. A park podziwialiśmy trochę z okien zamku. Wśród drzew zieleniła się tafla dużego stawu.

Kolejną atrakcją tego dnia był zalew w Goczałkowicach. Dojechaliśmy do zapory wąską szosą wśród pól. Stało tu już sporo samochodów, więc kawałek musieliśmy podejść pieszo. Wkrótce naszym oczom ukazało się wielkie jezioro o powierzchni 3.200ha. Znajdowaliśmy się na zaporze długiej na 3km. Nie było szans, by dojść do jej końca. Akurat tego dnia odbywały się zawody żeglarskie i widzieliśmy masę żaglówek, a nad Jeziorem Goczałkowickim latał samolot.

Przed zaporą były tablice informacyjne. Mogliśmy przeczytać, że zbiornik powstał w 1956r. poprzez przegrodzenie Małej Wisły. Miał służyć jako zaopatrzenie w wodę Śląska, ale pełni też inne role. Prowadzi się w nim produkcję ryb karpiowatych, głównie karpia, ale też można wyłowić amura białego, tołpygę białą i pstrą, karasia, lina, sandacza, szczupaka, suma europejskiego, jesiotra. Produkcja roczna ryb dochodzi do 1.900 ton ryb. Zbiornik sprawdza się w latach powodziowych i suchych. Wokół znajdują się też inne stawy i szuwary będące częścią europejskiej sieci Natura 2000, oraz międzynarodowej sieci ostoi ptaków.

W Bielsku Białej, nazywanej też Małym Wiedniem, przeszliśmy kładką dla pieszych nad ruchliwą ulicą, by zwiedzić zabytkowy Dworzec PKP.

Minęliśmy Hotel Prezydent - dawny Hotel Carski z 1893r. Wyglądał olśniewająco w ten słoneczny dzień po remoncie kapitalnym w 2008 roku. Podziwialiśmy stojącą naprzeciwko wysoką, zieloną kamienicę z 1903r. Mijaliśmy piękne, kolorowe, odrestaurowane, zabytkowe domy. Podeszliśmy pod Galerię Patria. Obecnie sprzedaje się tu antyki i zabytkowe meble w zabytkowych wnętrzach. Kiedyś na parterze była elegancka restauracja.

U podnóża Zamku Sułkowskich z XIV wieku, w którym obecnie mieści się Muzeum, znajduje się kamień pamiątkowy ; „Z tego miejsca Ojciec Święty Jan Paweł II udzielił błogosławieństwa miastu w 1995r.”

Wąskimi uliczkami doszliśmy do Starego Rynku ze strumieniem biorącym swój początek przy fontannie z Neptunem. Po Syrence, którą widzieliśmy wcześniej przy schodkach prowadzących w dół między zabytkowe kamienice, nie byliśmy już tak bardzo zaskoczeni. Browar Miejski kusił, ale Jurek nas poganiał.

Do Katedry Św. Mikołaja, będącego obecnie mieszanką stylów po licznych przebudowaniach nie udało się wejść. Robert próbował odwiedzić zamknięty w niedzielę Sklep Podróżnika PTTK. Pozostało nam wrócić do głównej ulicy i czekać na autobus, robiąc zdjęcia kolejnym zabytkowym budynkom.

Na Szyndzielnię wjechaliśmy wagonikami kolejki gondolowej. Autobus pozostał na dole przy pobliskim hotelu. Potem jeszcze z bagażami szliśmy 20 minut lekko pod górę kamienną ścieżką, by dojść do schroniska. Gdy czekaliśmy na przydział pokoi mogliśmy zapoznać z mapką jutrzejszych szlaków i podziwiać widoki na Bielsko- Białą i Jezioro Żywieckie oraz Międzybrodzkie. Mnie się trafił pokój 10-cio osobowy z piętrowymi łóżkami, ale były też dwójki dla małżeństw.

Obiad zjedliśmy o 19.30, a pół godziny później zaczęliśmy się zbierać na stołówce. Tym razem na gitarze przygrywał nam Leszek i każdy śpiewał jak mógł. Ciasta i sałatki przywiezione przez koleżanki kusiły na stoliku obok. Schronisko było nasze, byliśmy jedynymi gośćmi tej nocy. Mogliśmy śpiewać do rana. W dole za oknami w szybko zapadającej ciemności błyskały światła dalekiej cywilizacji. Śniadanie zapowiedziano na 8-mą rano, bo o tej porze bufet będzie wydawał wrzątek.

 

2 dzień. Ciemna była noc na szczycie góry i szybko się wyspaliśmy. Świtało, gdy pierwsze osoby zaczęły się przemykać po korytarzach.

Wstałam na tyle wcześnie, że zdążyłam wyjść zrobić zdjęcie mgłom podnoszącym się nad Bielskiem Białym i niedalekiemu Jeziorowi Goczałkowickiemu. Udostępniono nam czajnik elektryczny, więc mogliśmy zjeść śniadanie wcześniej. Gdy bufet ruszył, można było zamówić nawet jakieś gotowe danie. Trzeba było jeszcze się spakować, by zwolnić pokoje.

Bagaże zostawiliśmy w oszklonej werandzie. Kilka osób postanowiło wziąć udział we mszy o 10-tej. Ze względu na to, że czekał nas 6-ścio godzinny marsz z podejściami 800m i podobnymi zejściami, postanowiliśmy wyjść jak najwcześniej. Jurek licząc się z tym, że część z nas wolałaby wybrać wariant łatwiejszy, zaproponował, byśmy podzielili się na grupy. Kto chciał iść nam naprzeciw przez Klimczok, odszedł w lewo.

Mimo zapewnień, że nasza trasa będzie ciężka, aż 27 osób ruszyło w kierunku Jeziora Wielka Łąka żółtym szlakiem. Mieliśmy się spotkać w schronisku na Błatniej i wrócić razem. Później okazało się, że tamci podzielili się na tych, którzy odwiedzili dodatkowo schronisko pod Klimczokiem i tych, którzy szli tylko na Klimczok.

Wśród żółknących traw kwitła trująca goryczka trojeściowa. Za nami została wieża schroniska, w której mieściła się stacja meteorologiczna. Doszliśmy trasą zjazdową narciarzy do górnej stacji wyciągu kolejki gondolowej. Żółty szlak poprowadził nas na zachód w dół najpierw trasą narciarską, a na zakręcie wypadł i zaczął bardzo stromo schodzić w dół w bukowym lesie. Zbiegaliśmy szybko czując coraz bardziej zmęczenie w nogach.

W połowie zejścia Jurek otrzymał telefon, że cztery osoby zgubiły się. Rozwieszona taśma na zakręcie zmyliła ich i zagadani poszli dalej trasą narciarską. Pozostało nam rozsiąść się na pniaczkach, a Jurek dzielnie wrócił po zguby. Gdy trochę odpoczęliśmy, zaczęliśmy krążyć wokół w poszukiwaniu grzybów. Między drzewami widzieliśmy Bielsko Białą.

Po pół godzinie byliśmy znów w komplecie. Robert dalej gonił, ale Jurek już pilnował najsłabszych, skutkiem czego mieliśmy więcej dłuższych przystanków, gdy czekaliśmy aż wszyscy dojdą. Już zgodnie całą grupą dotarliśmy do Doliny Wapienicy i wkrótce rozsiedliśmy się na krzesłach w schronisku „Krzywa Chata” nad Jeziorem Wielkiej Łąki. Pyszna szarlotka i mocna kawa dodały nam sił po forsownym zejściu. Robiliśmy zdjęcia i przybijaliśmy pieczątki.

Zapora im. Ignacego Mościckiego zagradzała rzekę Wapienicę i Potok Barbara. Była to największa inwestycja wodociągowa bieleckich wodociągów w latach 1928- 1932. Od jeziora odgradzała nas siatka. W związku z tym, że woda z niego jest I-szej klasy czystości i służy celom konsumpcyjnym, nie prowadzi się w nim gospodarki rybackiej, ani nie może ono służyć do uprawiania sportów wodnych.

Pierwsze plany budowy zapory wodnej powstały w 1911 roku. Ale Dolina Wapienicy przez wzgląd na walory krajobrazowe została odkryta dużo wcześniej przez Księżnę Luizę Sułkowską. Obecnie w głąb doliny prowadzi asfaltowana dróżka, którą liczni turyści przechadzali się w ten słoneczny dzień spacerowym krokiem.

Jurek zapadł w zadumę przy kładce nad Wapienicą z widokiem na wodospad. Nikt nie chciał skorzystać z zaproponowanego skrótu i dojść Doliną Luizy do odległego o 3km przystanku MKS w Bielsku Białej, by transportem miejskim dojechać pod kolejkę i gondolą wyjechać pod schronisko na Szyndzielni.

Ruszyliśmy dzielnie niebieskim szlakiem tym razem stromo pod górę. Okazało się w czasie liczenia, że nasza grupka była o kilka osób mniejsza, bo Robert ruszył wcześniej przodem z niecierpliwymi, którzy chcieli iść szybciej. Tymczasem mozolnie wspinaliśmy się na Palenicę wśród świerków i jodeł. Ocierałam turystycznym ręczniczkiem pot spływający z czoła. Gdzieś w dole zostało jeziorko, a nad głowami zaczęły szumieć liście brzóz. Rozłożyliśmy się na trawie i tylko Irenka pogoniła za uciekającą grupą Roberta.

Wypoczęci, najedzeni ruszyliśmy szybciej grzbietem do kolejnego szczytu Kopany. Szło się lekko wśród niewysokich krzaków. Wyszliśmy na połoniny ze złotą trawą i ujrzeliśmy daleki Klimczok za Doliną Wapienicy. Wśród traw różowo kwitła naparstnica purpurowa. Wkrótce weszliśmy w bukowy las. Wygodna droga prowadziła nas ciągle na południe. W prawo odbił rzadko uczęszczany trakt na Wysokie. Szliśmy grzbietem masywu. Na Przykrej zrobiliśmy sobie odpoczynek.

Dopiero od Siodła pod Przykrą znów zaczęła się wspinaczka. Drzewa zostawały z tyłu, a za nami rozciągał się rozległy widok na góry i Bielsko Białą. Mijani turyści chwalili pogodę. Zapowiadano obfite deszcze, a tymczasem mieliśmy upalny, słoneczny dzień. Schronisko na Błatniej tętniło życiem. Tłumy ludzi wokół.

Nasi na Błatniej czekali, ale gdy dotarł Robert z grupą, ruszyli razem spowrotem nie czekając na wolniejszą końcówkę. Nam Jurek dał czas na odpoczynek. Widzieliśmy z tarasu wieżę widokową na Czantorii, Stożek, Baranią... Na szczycie Błatniej zatrzymaliśmy się na pamiątkowe zdjęcia i w lesie zaczęliby się wspinać na Stołów. Było nas już tylko 10 osób. Gdzieś na zachodzie zagrzmiało, niebo na północy zaciągnęło się ciężkimi chmurami. Szliśmy na wschód coraz szybciej, ale nie mogliśmy zostawić samego Andrzeja. Naprawdę się starał i liczył na nasze wsparcie.

Stołów minęliśmy szybko gnani przez burzę. Od mojego ostatniego tu pobytu drzewka podrosły i zasłoniły widok. Silny wiatr odgonił chmury na północ. Od rozlewiska znów było stromo w bukowym lesie. Jurek na Trzech Kopcach czekał z resztkami grupy, bo znów kilka osób poszło szybciej.

Piękny mieliśmy widok na zbocze Skrzycznego. Ja widząc, że będzie dłuższa posiadka, odmeldowałam się z Ewą i Marysią i pogoniłyśmy w kierunku Klimczoka. Oni mieli go obejść bokiem czarnym szlakiem. Obiecałyśmy być w schronisku najpóźniej o 16.10. Zjazd był planowany o 17.00. Ja musiałam znów zobaczyć sam szczyt, a wiedziałam że damy radę, bo podejście od tej strony jest łagodniejsze. Z góry schodzili turyści. Wkrótce podejście zrobiło się łagodne i przed zapowiadanym czasem znalazłyśmy się na szczycie z bajecznym widokiem na schronisko pod Klimczokiem na zboczu Magury 1111m. Daleko za nią z mgły wyłaniał się masyw Babiej Góry.

Byłyśmy szczęśliwe, że przeszłyśmy całą pętelkę i zaczęłyśmy zbiegać w dół z Klimczoka w kierunku Szyndzielni. Teraz Błatnią miałyśmy z lewej strony i szłyśmy na północ. Wśród drzew w dole widziałyśmy Jezioro Wielkiej Łąki. Nie traciłyśmy czasu i wkrótce spotkałyśmy się z naszą grupą pod przewodnictwem Jurka.

Jedno było najważniejsze, że do schroniska dotarliśmy o planowanej porze. Wszyscy zdążyliśmy zjeść smaczny i tani obiad w bufecie, zamawiając indywidualnie co kto lubi.

Wagoniki zwoziły nas w dół, a wracały puste. Widocznie zapowiadane deszcze odstraszyły turystów. Mało jest takich pracowników ( jak ten, którego spotkaliśmy), którzy dostają urlop tylko w deszczową pogodę i mają fuksa jak zaświeci im słońce. Zatrzymaliśmy się przed Tarnowem przy barze McDonald’s. Jeszcze na autostradzie mieliśmy kontrolę straży granicznej. Do Stalowej Woli dotarliśmy o 23-ej.

 

Halina Rydzyk