2013.05.11 Czarna, Pasmo Ostre z Berdo, Lutowiska

Góry Sanocko - Turczańskie (6)
Góry Słonne

08-09 czerwiec 2013

Trasy;

08.06.2013. Parking na drodze Załuż- Tyrawa Wołoska, Przełęcz Przysłup - Słonny Wierch 667m- szlak czerwony, Moczarki 584m- Liszna- Przeł. 486m- Olchowce.

Trasa: 15,4km Suma podejść: 546m.........................§6 Punktów= 20 GOT.

09.06.2013. Umocnienia Linii Mołotowa- Ruiny Zamku Sobień- Parking- Przysłup 658m, szlak zielony- Słonny 668m, szlak czerwony.

Trasa: 6,2km Suma podejść: 640m.........................§6 Punktów= 12 GOT.

Słonny 668m- Bezmiechowa Górna..................BW.05 Punktów= 4 GOT.

(Opracował: Jurek Kopeczek.)

Była to 6-ta wyprawa Klubu Turystyki Kwalifikowanej KOMPAS PTTK Stalowa Wola z cyklu „Góry Sanocko- Turczańskie wraz z terenami na południe i wschód od Doliny Wiaru oraz z Pasmem Otrytu”.

Z Jurkiem Kopeczkiem kontynuowaliśmy odkrywanie Parku Krajobrazowego Gór Słonnych między Sanokiem a Ustrzykami Dolnymi i dalszych terenów wokół Jeziora Solińskiego. Tym razem było nas 24 osoby. Mieliśmy dwa dni na to, by poznać uroki Gór Słonnych. Nocowaliśmy w przytulnym pensjonacie w Łukawicy, przy bocznej drodze z Sanoka do Leska, z małym ZOO, którego ozdobą był paw z zielonymi piórami.

 

Słonny Wierch i Moczarki.

1 dzień. Przejazd przez Sanok mieliśmy utrudniony z powodu remontu mostu. Musieliśmy jechać na drugi most i później wracać wzdłuż Sanu wąską drogą przez działki i ośrodek wczasowy. Ale przejechaliśmy i wkrótce nasz autobus piął się serpentynami w kierunku Przełęczy Przysłup pośrodku Gór Słonnych. Przed przełęczą skręciliśmy na parking. Tu był punkt widokowy, ale mgła zakryła malowniczą okolicę.

Pozostało nam pokonać pieszo ostatni odcinek ruchliwą szosą. Na drzewach zieleniły się świeże liście, czarny bez kwitł na biało, a w rowach widzieliśmy różnokolorowe kwiaty łąk. Zmęczeni podejściem dotarliśmy do miejsca, gdzie prowadził czerwony szlak PTTK i czarno- żółty szlak Szwejka. Minęła 10.00-ta. Mieliśmy godzinę marszu do szczytu Słonne 639m i dwie godziny do wsi Liszna.

Dzień był upalny, a słońce jasno świeciło na błękitnym niebie. Weszliśmy na ujeżdżoną przez drwali leśną drogę wiodącą grzbietem na północny- zachód. Było coraz więcej błota, a wysoka trawa świadczyła, że rzadko tędy chodzono. W błocie były tylko ślady saren i jeleni.

Otoczyła nas zielona gęstwina bukowych drzew. Pod nimi kwitły polanki z różnorodną roślinnością, a nad kwiatami fruwały motyle; bielinek bytomkowiec i rusałka kratnik. Na naszej drodze były długie koleiny wypełnione wodą, lub wielkie kałuże przypominające jeziorka. Śliskie błoto uniemożliwiało szybszy marsz, bo nogi rozjeżdżały się jak na lodowisku.

Wędrowaliśmy w pięknym bukowym lesie. W cieniu drzew zieleniła się gęsta trawa i rozwijała swe delikatne listki paprotka- nerecznica samcza.

Na Słonnym 639m doszedł z prawego zbocza Szlak Ikon- kwadrat biało-niebieski. Była 11-ta. Przy młodniku jodłowym, zrobiliśmy sobie odpoczynek na słonecznej polance, a uciążliwe bąki i muchy nie dawały nam spokoju.

Wkrótce niebieski szlak zszedł w doliny, a my znaleźliśmy się u podnóża szczytu Słonny 668m. Nikomu nie chciało się wspinać te kilkanaście metrów wzwyż i zadowoliliśmy się zdjęciami na tle góry. Zrelaksowani i zadowoleni, że tak łatwo nam się idzie straciliśmy czujność i beztrosko wyszukiwaliśmy wygodniejszych dróg, z mniejszą ilością błota, bo przecież wszystkie prowadzą w jednym kierunku.

Po dłuższej chwili dopiero zorientowaliśmy się, że nie towarzyszą nam znaki szlaku i że nie ma z nami Ewy i Kazia, którzy szli przodem i w przeciwieństwie do nas pilnowali szlaku. Zniosło nas w kierunku Góry Moczarki 584m, więc telefonicznie umówiliśmy się, że spotykamy się na Przełęczy Na Kopcach. Trochę nas zmylił niebieski szlak, który się pojawił na obrzeżu lasu. Były strzałki, ale dalszych znaków brakowało. Weszliśmy więc za Jurkiem na Moczarkę 584m porośniętą krzakami i dziewczyny zaczęły zbierać pyszne poziomki obwicie czerwieniące się na polanie. Niestety zaczęło padać i musieliśmy założyć płaszcze przeciwdeszczowe. Wtedy dopiero lunęło. Droga schodziła teraz stromo w dół do lasu. Błotko utrudniało schodzenie i ktoś się poślizgnął, ale upadek okazał się bezpiecznym. Kiedy w końcu cali znaleźliśmy się na szerokiej drodze przy strumieniu przestało padać. Nie mieliśmy za wiele czasu na odpoczynek, bo trzeba było wyjść z manowców. Gdy ujrzeliśmy za drzewami pierwsze domy odetchnęliśmy z ulgą. Nadłożyliśmy o 4 km więcej i straciliśmy sporo czasu.

Okazało się, że doszliśmy do wsi Liszna, a szosą jechał konwój weselny. Mijaliśmy drewniane, wiekowe domy zanim wyszliśmy na przełęcz. Kaziu z Ewą czekali niecierpliwie. Mogliśmy usiąść na pniach drzew i odpocząć. Była już 14-ta, a my mieliśmy zdążyć na obiad.

Zapadła decyzja, że będziemy kontynuować plan i przez Górę Granicką 575m zielonym szlakiem dojdziemy chociaż do Bykowców. Ruszyliśmy szybko w dół asfaltem wypatrując miejsca, gdzie mieliśmy odbić na południowy-wschód. Szło się lekko po twardym. Mieliśmy szczyty gór, na które powinniśmy się wspiąć, przed sobą. Po dłuższym marszu zorientowaliśmy się, że doszliśmy za daleko. Prawdopodobnie trzeba było wcześniej skręcić w szutrówkę przed strumieniem, ale nie było tam strzałek, że szlak skręca. Skoro tak się stało, to pozostało nam iść dalej szosą. Tym sposobem przynajmniej nie spóźnimy się na obiad. Jeszcze podeszliśmy do Olchowskiego Potoku, by przemyć zabłocone buty. Trochę dalej, w pobliżu domów, nabraliśmy wody ze źródła przy wiekowej wierzbie i doszliśmy do miejsca, gdzie należało skręcić na Cmentarz Jeńców Radzieckich. Cmentarz odwiedziła mała grupka. Byliśmy na obrzeżach Sanoka, a autobus podjechał pod sklep w Olchowcach.

Zdążyliśmy na obiad w Domu Weselnym, a wcześniej rozlokowaliśmy się w Agroturystyce. Wieczorem spotkaliśmy się w sali z kominkiem przy gitarze śpiewając turystyczne piosenki, a w przerwach Jurek dawał nam różne trudne zadania prowadząc rozgrywki dwóch drużyn.

 

Przysłup i Kamionka.

2 dzień. Z żalem żegnaliśmy przytulny dom w Łukawicy z prywatnym ZOO. Paw na pożegnanie szeroko rozłożył pióra, by osuszyć je w rannych promieniach słońca. Zapakowaliśmy bagaże i podjechaliśmy na parking przy Górze Sobień 347m n.p.m..

Minęliśmy znak końca wsi Monasterzec i u podnóża góry obejrzeliśmy ukryte wśród gałęzi ruiny sowieckiego bunkra, pozostałości linii Mołotowa. Następnie stromą ścieżką wspięliśmy się do drewnianych schodków prowadzących do bram ruin Zamku Sobień.

Jak można było przeczytać na tablicy informacyjnej schody zostały zbudowane w 1997r. Były jeszcze w dobrej formie, ale roślinność zarastała je. W miarę bezpiecznie dostaliśmy się do wnętrza ruin i z platformy widokowej mieliśmy piękny widok na San i Wysokie Bieszczady na horyzoncie. Mury z białego kamienia pięknie kontrastowały z soczystą zielenią liści. Akurat buk miał orzeszki tzw. bukwie jeszcze w zielonej, owłosionej torebce tzw. kupuli, co się zdarza raz na 5 lat u osobników starszych, tj. ponad 50 lat.

Rezerwat Przyrody „Góra Sobień” obejmuje 5,28ha lasów wokół ruin zamku w leśnictwie Monasterzec. Mieliśmy okazję podziwiać lilię złotogłów, jedną z wielu chronionych na tym terenie roślin.

Warownia była punktem ochronnym już w XIIIw. Była to drewniana warownia z basztą i należała do Węgier- czytaliśmy na tablicy informacyjnej przy parkingu. Z rozkazu króla Kazimierza Wielkiego w 1340r. wzniesiono murowany zamek, który w 1389r. stał się własnością rodu Kmitów z nadania króla Władysława Jagieły. Zamek był dwukrotnie zdobywany i niszczony w XV i XVI wieku przez Węgrów. Po 1523r. odbudowa stała się nieopłacalna i Kmitowie przenieśli się do pobliskiego Leska. Jeszcze w XVIII wieku ruiny zamku dały schronienie konfederatom barskim.

Po zejściu na parking okazało się, że bar jest otwarty i można zakupić coś do jedzenia. Mieliśmy nieprzewidzianą przerwę w wędrówce. Strzałka informowała, że zielonym szlakiem mamy 1godzinę i 30 minut na Przysłup 658m. Słońce przygrzewało, chociaż przybywało obłoków, ciężkich chmur i zaczęło grzmieć na horyzoncie. Jurek ponaglał i weszliśmy ochoczo na trasę. Na zielono też była oznaczona Ścieżka Dydaktyczno- przyrodnicza „Na Górze Sobień”. Droga była błotnista po wczorajszej ulewie i stroma, więc w końcu szliśmy w 20 osób, gdyż cztery pozostały w barze w obawie przed zbyt trudną trasą.

Jurek kierując się kompasem powiódł nas na mniej uczęszczane trakty, nie rozjeżdżone i przez to łatwiejsze do marszu, ale może bardziej strome. Na dodatek zaczęło kropić tak, że nawet próbowaliśmy założyć płaszcze przeciwdeszczowe. Gdy doszliśmy do grzbietu wyglądało na to, że burza przeszła bokiem. Wróciliśmy w kierunku szlaku, by sprawdzić, że jest i poszliśmy w przeciwnym kierunku ledwo widoczną ścieżką. Koło ambony Jurek zarządził odpoczynek, a sam w tym czasie odnalazł właściwe znaki szlaku. Mieliśmy już prawidłowy kierunek. Teraz tylko musieliśmy się pilnować, by znów go nie zgubić. Do Motycznika szliśmy wyraźnymi koleinami. Słyszeliśmy ryk samochodów pokonujących pobliskie serpentyny, a na naszej drodze było coraz więcej kałuż i rozlewisk.

Zielonemu szlakowi towarzyszyła biało- niebieska szachownica. Gdy szachownica odeszła w prawo, my zaczęliśmy się wspinać pod górę bo śliskim błocie, a buty rozjeżdżały się jak na lodowisku. Chyba lepiej szłoby się po śniegu. Musieliśmy czekać co chwilę, bo nie wszyscy nadążali. I tak pocieszające było, że droga była dobrze widoczna. Zeszliśmy w dół do strumienia, by znów wspinać się pod górę. Podobno strumienie w Górach Słonnych są słone, ale nie mieliśmy czasu sprawdzać, bo grupa ginęła za kolejny zakrętem. Ostatni etap podejścia to była wąska zarośnięta ścieżka, wśród jeżyn i paproci po pachy.

Z ulgą stanęliśmy na głównej drodze prowadzącej w lewo do przełęczy. Szedł tędy czerwony szlak PTTK i Wojaka Szwejka. Szczyt zdobyty i ruszyliśmy w prawo. Wkrótce odpoczęliśmy w cieniu buków na ściętych pniach drzew. Znów było upalnie i słonecznie. Dalszy marsz na południowy- wschód grzbietem był już relaksujący i mogliśmy przyśpieszyć. Kolejny szczyt 666m minęliśmy bez zatrzymywania, ale na Słonnym 668, przy słupie zrobiliśmy sobie zdjęcie zbiorcze.

Szachownica biało- niebieska wróciła na nasz szlak i znalazł się kwadrat biało- żółty. Tam gdzie czerwony szlak schodził do Rakowa, z dołu doszła szachownica biało- żółta. Mimo dobrego oznaczenia Jurek oglądał się za maruderami i czekał. W końcu skończyły się podejścia i zaczęliśmy schodzić lekko w dół. Co nie znaczy, że na naszej drodze nie spotkaliśmy jeszcze dużo błota i rozległych kałuż wypełniających koleiny. Z radością i zaskoczeniem przywitaliśmy asfalt, którym należało jeszcze podejść do góry. Nawet na chwilę pojawił się żółty znak PTTK. Tymczasem do szachownic dołączyła biało- czerwona. Najważniejsze, że tym razem nie zabłądziliśmy i wkrótce ujrzeliśmy budynki szybowiska na górze Kamionka 631m. Tu brały początek wszystkie trzy szlaki oznaczone szachownicą.

Ku zadowoleniu naszej grupy w restauracji można było zamówić herbatę lub kawę, a nawet coś zjeść. Nareszcie otworzył się przed naszymi oczami rozległy widok. Podobno najładniejszy w okolicy. Wiatr powoli zaczynał wiać i lotnie rozwijały swe skrzydła. Mogliśmy podziwiać akrobacje lekkiego materiału zanim powiał mocniejszy wiatr i lotnia poleciała. Później startowali kolejni lotniarze i malowniczo wyglądali na tle białych chmur. Było cudownie i niełatwo było nam opuścić to piękne miejsce.

Czas naglił i Jurek już ruszył po trawie w dół, a my za nim. Po wielogodzinnym chodzeniu w gęstym buszu leśnym spacer po nieskoszonej łące pełnej różnorodnych kwiatów wprawiał nas w ekstazę. Gdzieś z boku miał być żółty szlak, ale skorzystaliśmy, że nie było lotów i szliśmy na przełaj do Bezmiechowej Górnej. Miejscami było stromo, ale lepiej niż asfaltówką z serpentynami, która biegła obok. Tu już mógł po nas podjechać autobus, udało się złapać zasięg, a mieliśmy lekkie opóźnienie i byliśmy już bardzo zmęczeni. Przy okazji trawa oczyściła nasze zabłocone buty.

Pozostało nam odwiedzić drewnianą cerkiew greckokatolicką z 1830r. w Bezmiechowej Dolnej. Przez kraty mogliśmy zajrzeć do ciemnego wnętrza z malowanym sufitem.

W Sanoku na szczęście przywrócono ruch na głównym moście i przejechaliśmy San bez problemów. Miło wspominaliśmy gospodarstwo agroturystyczne i wędrówki po Górach Słonnych. Bez przeszkód dojechaliśmy do Stalowej Woli w planowanym czasie.

Halina Rydzyk