Okolice Stalowej Woli
Stalowa Wola-Grębów-Zabrnie Dolne-Kępie Zaleszańskie-
Obojna-Stalowa Wola (wycieczka rowerowa)

23 czerwiec 2013r.

W niedzielę rano nad miastem wisiały chmury deszczowe, ale stawiliśmy się w umówionym miejscu z rowerami, aby wybrać się na od dawna planowaną wyprawę rowerową. Niepewna pogoda odstraszyła kilkoro ewentualnych uczestników, dlatego nasza grupa liczyła tylko pięć osób w tym: kierownik wyprawy-Jacek, Lidka,Danusia, Grześ i ja. Plan był ambitny, mieliśmy pojechać w okolice Jeziórka, nad stawy, tam gdzie Jacek lubił moczyć kija, a ja miałam nadzieję na zrobienie fajnych zdjęć nad stawami. Pojechaliśmy ścieżką rowerową wzdłuż szosy prowadzącej do Tarnobrzegu.

Pierwszy postój trwał 5 minut bo miliony komarów miały przemożną ochotę napić się naszej krwi. Chcieliśmy uniknąć jazdy ruchliwą szosą, ale ścieżka rowerowa doprowadziła nas w chaszcze okupowane przez komary, gzy i inne paskudztwa. Wyjechaliśmy więc na drogę i na moście w Jamnicy spadły na nas pierwsze krople deszczu, mimo, że cały czas zaklinaliśmy deszcz. Po krótkiej naradzie zrezygnowaliśmy z wycieczki nad stawy i po rozpatrzeniu różnych opcji wybraliśmy moją propozycję powrotu do Stalowej Woli przez Zabrnie Dolne, Kępie Zaleszańskie, Kotową Wolę i Obojnię. Teraz należało tylko zdetronizować króla i mianować nowego kierownika wyprawy. Deszcz padał coraz mocniej i peleryny straciły swe suche miejsce w plecakach. W Zabrniu Dolnym mam przyjaciółkę ze szkolnej ławy, dlatego w strugach deszczu rozgościłam grupę pod słomianym dachem jej altanki, nie zważając na nieobecność właścicieli.

Tam zjedliśmy swoje kanapki i czekaliśmy, aż ustanie deszcz. Oczekiwanie przedłużało się, a deszcz ani myślał przestać padać, dlatego i tak mokrzy ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy co sił w nogach nie oglądając się za siebie, gdy w Kępiu Zaleszańskim okazało się, że zgubiliśmy organizatora wycieczki- Jacka. Czekaliśmy długo i zaczęliśmy się martwić, więc wsiadłam na rower i wróciłam po zgubę. Trochę czasu minęło gdy ujrzałam prezesa w relaksacyjnej pozie, wspartego na barierce mostu na Łęgu, wcinającego kanapkę z serem. No niby, że zgłodniał, ale kondycja jest jak najbardziej. Wobec tego uspokojona wróciłam do pozostałych, pozostawiając go w rozmyślaniach. Za chwilę schowałyśmy się pod zadaszeniem budynku naprzeciw boiska w Kępiu Zaleszańskim.

Kiedy tak odpoczywałyśmy w cudnym zapachu kwitnących nieopodal lip deszcz ucichł i pojawiło się nieśmiałe słoneczko.

Pojawiła się też nasza zguba. Wśród śmiechów i żartów ruszyliśmy dalej. Po drodze jeszcze trochę mżyło, to znów świeciło słońce, a my zamiast coraz bardziej zmęczeni czuliśmy się znakomicie wdychając zapach mokrej trawy zachwycając się polnymi rumiankami, dzwonkami i dziewanną. Bociek stąpał sobie dostojnie wśród wysokich traw, ale nie chciał pozować do zdjęcia i pofrunął sobie dalej. Za Kotową Wolą skończył się asfalt i drogą szutrową jechaliśmy przez Zaosie, oraz obrzeżami wsi Obojna. Tam też Jacek przejął kierownictwo chcąc przez Piaski dostać się w okolice Klasztoru, a ja pojechałam za Grzesiem w stronę wieży ciśnień, potem przez Rozwadów wprost do domu. Kiedy już przebrałam się i zaparzyłam kawkę otrzymałam od Jacka telefon że właśnie dojechali do wieży ciśnień. W jaki sposób? Tego ja nie wiem...

Basia Sikora