Relacja z niedzielnej wyprawy do Wilczej Woli

27 luty 2011

Dzięki Ewie i Kazikowi wyruszyliśmy niestety tylko w czwórkę na niedzielną wycieczkę za miasto do Wilczej Woli, wsi położonej w powiecie kolbuszowskim w gminie Dzikowiec. Miała jechać jeszcze z nami Irena, ale musiała zostać w domu by powalczyć z przeziębieniem. Pogoda w momencie wyjazdu niezbyt zdecydowana, po przybyciu na miejsce zaskakuje nas olśniewającym słońcem i błękitem nieba. Podczas jazdy Robert zauważa na świeżo okorowanym drzewie oznakowanie zielonego szlaku i jest tym bardzo zaintrygowany. Mijamy Stany, Spie i osiągamy punkt wypadowy do naszej dzisiejszej wyprawy. Kazik parkuje starannie samochód na poboczu drogi i wyruszamy na spacer wokół jeziora pod nazwą Zalew Wilcza Wola „Maziarnia”.

Ewa i Kazik, którzy byli już tu kilkakrotnie przyjmują rolę gospodarzy i prowadzą nas jak gości po znanym Sobie terenie. Robert i ja jesteśmy tutaj po raz pierwszy. Wychodzimy na nasyp otaczający zalew i przed nami roztacza się wspaniały widok 160 ha powierzchni terenu tego ośrodka wypoczynkowego w tej chwili zupełnie pustego, pokrytego świeżym, krystaliczno białym śniegiem. Powoduje to, że niedostrzegalne stają się granice oddzielające ziemię od wody. Mnie się marzą bojery i jazda po lodzie ale Kazik tłumaczy mi, że jest to jezioro odpływowe i nie spełnia warunków do uprawiania tego rodzaju sportów, bo w każdej chwili tafla lodu może się niebezpiecznie obsunąć i takie obsuwiska lodowe zauważamy później w kilku miejscach.

Przemieszczamy się wokół zalewu bardzo swobodnie bo dobrze  widać oznakowanie ścieżki, którą idziemy a Ewa i Kazik znając teren wyprzedzająco informują nas o tym co będzie za zakrętem. Zatrzymujemy się na śniadanie w miejscu wypoczynkowym obok tarasu z pięknym widokiem na zamarznięte jezioro. Wokół ustawione ławki, zadaszenia, miejsca na ogniska i grille. Widać, że zarządzający tym ośrodkiem zadbali o to by przybywający tu licznie w sezonie letnim turyści mieli gdzie wypocząć. Ale w tej chwili jesteśmy właściwie tu sami, bo po drodze do tej pory spotkaliśmy tylko jednego piechura. Kazik żałuje, że nie ma z nami Irenki bo na pewno dołożyłaby do posiłku swoje wspaniałe ogórki, którymi zawsze częstuje nas na wszystkich wyprawach.

Maszerujemy spokojnie dalej, delektując się pięknem ośnieżonych drzew, zagajników, krzaków i traw. Wszystko to oglądamy w brylantowej poświacie, wywołanej promieniami przedwiosennego słońca. Robert dostrzega i pokazuje nam „śmiałka” wędkującego na lodzie a chwilę później świeżo opiłowane przez bobry drzewa. Robimy zdjęcia i staramy się wypatrzeć którędy wiodą tropy tych zwierzęcych „drwali”, pełni podziwu dla kunsztu ich pracy.  Przechodzimy przez most, wychodzimy na szosę i znowu na wał otaczający zalew a na plecach czujemy ciepło słonecznych promieni.

Dochodzimy do parkingu i podziwiamy perliste kaskady spływające z dachu jednego z budynków. Wychodzimy na szosę, wstępujemy do sklepu w Wilczej Woli, gdzie miła i sympatyczna dziewczyna dokumentuje i pieczętuje w książeczkach nasz pobyt pieczątką sklepu. Robimy drobne zakupy bo Robert zauważa żarówki dobrej marki a Kazik wypatrzył jakąś nietypową baterię. Kierujemy się w stronę samochodu ale Ewa i Kazik  chcą nam jeszcze pokazać drewniany dworek, który odkryli , kiedy byli tu wcześniej. Bardzo nam się podoba, obchodzimy go wkoło, robimy zdjęcia i zastanawiamy się kto nim zarządza. Otoczony potężnymi dębami z tabliczkami pomników przyrody ale niestety zamknięty na przysłowiowe cztery spusty. Wracamy do samochodu a po drodze próbują zaprzyjaźnić się z nami dwa małe pieski. Kończymy wyprawę i jedziemy do domu a Robert i Kazik starają się ustalić jak i gdzie prowadzi ten zielony szlak, który ginie nam koło Przyszowa. Znając Roberta wierzymy, że na pewno uda Mu się zdobyć mapę Szlaku Puszczy Sandomierskiej i nas z nią zapoznać.