Góry Świętokrzyskie - Nowa Słupia
Pasmo Łysogórskie oraz Wał Małacentowski

03–04.12.2011

1.dzień) Św. Katarzyna - Łysica 612m - Agata 608m - kapliczka św. Mikołaja 535m - Kakonin przejazd autobusem i dalszy marsz: Huta Szklana - Łysa Góra 595m - Nowa Słupia
Cała trasa Św. Katarzyna – Nowa Słupia to 18km, przeszliśmy 7km+5km = 12km

2.dzień) Nowa Słupia Kobyla Góra 391m – Wał Małacentowski – Witki – Płucki – Wąwóz Dule z Jaskinią Zbójecką Łagów. 12km.

Organizatorką zakończenia sezonu turystycznego PTTK KTK „KOMPAS” Stalowa Wola w Nowej Słupi była Krysia Hołda, a wspomagali ją na trasie Marek Juszczyk Prezes Oddziału PTTK Sandomierz, opowiadający legendy związane z mijanymi miejscami, Jurek Sapa pilnujący, żebyśmy nie zgubili szlaku, a na końcu Halina Rydzyk na zmianę z Ireną Jabczyk.

Szczyty były znane z poprzednich wycieczek i chyba dlatego było tylko 33 uczestników wycieczki, a szkoda, bo pogoda znów spłatała nam figla i dała wiele nowych wrażeń. Spaliśmy w młodzieżowym schronisku w Nowej Słupi, które cieszy się świetną renomą już od 70 lat. Było świeżo wyremontowane, nowy duży telewizor zapewnił nam oglądanie zdjęć i filmów z wycieczek w 2011r. i z całej Korony Gór Świętokrzyskich, który to pokaz świetnie przygotował Andrzej Pityński. Drewniane ściany sprawiły, że było cieplutko i przytulnie. Na dodatek uaktywnia się nowy talent gitarowy, więc przy strunach gitary Leszka Hołdy niektórzy śpiewali nawet do 2-giej nad ranem. A że nie było Tamary Piotrowskiej, (ostatnio coraz trudniej wyrwać się jej z domu,) to leciały piosenki biesiadne, wojskowe, co tylko się przypomniało i znalazło w śpiewnikach. Wg słów przeboju „Śpiewać każdy może”, z lekkim fałszem spędziliśmy miły wieczór, przy przywiezionych przez koleżanki ciastach i sałatkach, w rodzinnej atmosferze. Chyba tylko Janusz wyspał się tej nocy. Przydałoby się nagranie z naszymi piosenkami turystycznymi. Moglibyśmy przy nim pewniej śpiewać, gdy gitarzysty brak. Tamara nagrała już płytę z nastrojowymi Łemkowskimi Pieśniami zebranymi przez  ojca Jędrusia Lustycha. Kilka z nich można odsłuchać na stronie, którą prowadzi w domowym zaciszu w oparciu o nasze materiały Marek Lenart, www.kompas.stalowa-wola.pl . Członkowie klubu i sympatycy mogą pochwalić się na niej swoimi zdjęciami z wypraw i podzielić się w barwnych opisach wrażeniami, zdobytą wiedzą o historii i geografii Polski.

1 dzień. Wyjechaliśmy o 7-ej rano sprzed Dworca PKS. Nic nie zapowiadało zmiany pogody. Ostatnie dni były słoneczne, bezdeszczowe. Już za Łagowem zaczęło mżyć. Krople deszczu odbijały się od szyb na Krajeńskiej Przełęczy. W Świętej Katarzynie wyszliśmy z autobusu już w ulewie. Szybko zakładaliśmy ochraniacze na buty i płaszcze przeciwdeszczowe. W ruch poszły parasole. Dwie osoby od razu zrezygnowały z marszu. Wolały zostać w ciepłym autobusie i czekać na nas w Kakoninie. Zrobiło się zimno i mokro.

Święta Katarzyna leży w centrum Gór Świętokrzyskich u podnóża najwyższego wzniesienia Łysicy 612m. n.p.m. W 1957r. wybudowano tu Dom Wycieczkowy PTTK. Legenda głosi, że znakomity szlachcic i rycerz króla Jagiełły porzuciwszy majątek i zrzekłszy się wszystkich przywilejów, szukając samotności wybrał się w drogę przed siebie. Na Łysicy będąc zobaczył osadę leśnych ludzi i zapragnął tu zamieszkać, by resztę życia spędzić jako pustelnik. Zbudował drewniany kościół i umieścił  w nim drewnianą figurkę św. Katarzyny rzeźbioną w drzewie cyprysowym  i ozdobioną drogimi kamieniami, podobno pochodzącą z północnej Afryki. Wokół osiedlali się inni pustelnicy, a wkrótce to miejsce nazwano Św. Katarzyną. Figurka uzdrowiła królewicza Władysława syna Zygmunta II Wazy. Po latach Władysław IV z wdzięczności podarował klasztorowi srebrne votum i  złotem tkaną zasłonę ołtarza.

Wstąpiliśmy do Klasztoru s.s. Bernardynek i poznaliśmy jego historię. (Historię zapisano na płycie przy wejściu.) Klasztor św. Katarzyny s.s. Bernardynek prowadzący tryb życia klauzurowy, zgodny z regułą św. Franciszka „w odosobnieniu i milczeniu, ustawicznej modlitwie i ochoczej pokucie zajmując się jedynie Bogiem dla dobra kościoła i ludu bożego”. Pierwotnie był tu Erem należący do Benedyktów ze św. Krzyża. Biskup krakowski Jan Rzeszowski w 1478r. osiedlił tu  Bernardynów i ufundował gotycki kościół pw św. Katarzyny Panny i Męczenniczki. Konsekrowany w  1480r. Spłonął w 1534r. Wyremontowany w 1539r. W 1815r. bracia odstąpili kościół siostrom Benedyktkom, których klauzura w Drzewicy spłonęła. Po pożarze położono nowy dach w 1848r , rok później przeniesiono stary drewniany ołtarz św. Tekli wraz z pozostałościami rozebranego w nowej Słupi kościoła. Św. Franciszek z Asyżu jest patronem Bernardynek. W 1979r. Jan Paweł II ogłosił go patronem ekologii i ekologów. Czerwony szlak doprowadził nas do bramy Puszczy Jodłowej. Obok pomnika Stefana Żeromskiego, który w powieściach opiewał urok tych ziem ruszyliśmy kamienistym szlakiem pod górę w ulewnym deszczu, smagani mroźnym wiatrem. Tadziu na chwilę zatrzymał się przy tablicy przypominającej, że kiedyś też tu bywał PONURY. Doszliśmy do Źródełka św. Franciszka przy kapliczce św. Franciszka. Wywróciłam się, gdy noga wpadła mi w dołek wypłukany przez wodę, a ukryty pod opadłymi liśćmi. Życzliwi podnieśli mnie. Schowani pod parasolami, przy kaplicy koło źródełka słuchaliśmy historii o dwóch siostrach.

Dawno temu na Łysicy stał sobie wspaniały zamek, w którym mieszkały dwie siostry. Do zamku przybył rycerz szukający schronienia. Przyjęty gościnnie, zapomniał o podróży i został dłużej. Siostry zaczęły o niego zabiegać, on zaś nie mógł się zdecydować na żadną z nich. W końcu pokochał starszą siostrę, a ta będąc o niego zazdrosna chciała pozbyć się rywalki. Kiedy nie udało się zrzucenie młodszej siostry w przepaść, bo wyszła bardzo wcześnie w las, starsza siostra przygotowała truciznę. Jednak zanim młodsza wróciła do zamku rozszalała się ulewa. Jedna z błyskawic trafiła w zamek i pozostały tylko gruzy. Nie można było znaleźć ciał kochanków. Ocalała siostra płakała po stracie wiarołomnej siostry. Łez było tak dużo, że dotąd zasilają źródełko przy kapliczce św. Franciszka. Podobno jego woda leczy oczy.

Wśród wysokich świerków robiło się coraz ciemniej. Ostrych kamieni coraz więcej pod nogami. Bliżej szczytu deszcz zamienił się w śnieżną zawieruchę i powoli zaczęła nas otaczać mroźna biel płatków śniegu pokrywających drzewa i głazy. Znaleźliśmy się w środku zimy.

W przeszłości na Łysicy odbywały się Sabaty Czarownic. Gazeta Kielecka z 1874r. donosiła; „Z całego kraju kobiety chcące się doskonalić w rzemiośle czarowania, winny wejść w sojusz z czarownicami z okolic Łysicy, najbliższe z diabłem mające stosunki i od nich wyuczyć się różnych kawałów, jak również otrzymać zioła do rozmaitych guseł.” „Diabeł sadłem kaszę krasi/ Sowa w dzieży żur pitrasi/ Stary puchacz na gałęzi/ Ni to śpiewa ni to rzęzi/ Hej siostrzyce czarownice/ Dalej żwawo na Łysicę/....Na łopacie wiedźma gna..”

Zapatrzona na gołoborze Łysicy walnęłam goleniem w wystający korzeń. Mocno zabolało, ale dało się iść dalej. Wkrótce dołączyłam do reszty zajadającej kanapki. Wokół tańczyły śnieżynki, a my siedząc na ławkach odpoczywaliśmy po wspinaczce. Można było zdjąć płaszcze przeciwdeszczowe, ale do szczytu Łysicy zostało jeszcze kilka metrów. Zrobiliśmy sobie zdjęcia przy krzyżu i gęsiego ruszyliśmy dalej. Gdyby był z nami Robert nie odpuściłby i musielibyśmy zaliczyć jeszcze gołoborze na Agacie 608m. Ale tym razem zapamiętaliśmy sobie ją z kolejnego pnia jodły powalonej w poprzek ścieżki. Tym razem było wysoko. Przezorna Ewa obeszła ją ginąc wśród zaśnieżonych gałęzi.

Chwilę odpoczęliśmy przed Przełęczą Kakonińską i okazało się, że Andrzej naciągnął sobie ścięgna przy kostce w nodze. Krysia od razu posmarowała ją maścią i mocno ścisnęła bandażem, żeby mógł iść dalej. Pod zadaszeniem kapliczki p.w. św. Mikołaja (535m) Marek czekał na poszkodowanego. Do Kakonina z Mikołaja jest 0,5godziny marszu, a na Łysą Górę 4,5godziny. „Ubezpieczałyśmy” Andrzeja i Marka z Anią i Krysią przy schodzeniu stromą ścieżką do Kakonina. Jeszcze po drewnianej kładce Andrzej stąpał dziarsko. We wsi zachowała się zabytkowa chałupa z XIXw., jako element ludowej tradycji świętokrzyskiego.

Tymczasem w nowiutkiej „Izbie Dobrego Smaku” stojącej przy szlaku, było jeszcze ciepło po wyjściu uczestników Mikołajkowego Rajdu, który po raz czwarty odbył się na trasie Kakonin kapliczka św. Mikołaja Kakonin. Przyjęto nas serdecznie gorącą herbatą.

Kiedy autobus wiózł nas przez kolejne 6km do Szklanej Huty, usłyszeliśmy legendę o zbóju. Kakonin leży w gminie Bieliny. W 1625r. założono tu hutę. Związana jest z nim legenda o zbóju Kaku, który w zamierzchłych czasach grabił kupców przejeżdżających leśnymi traktami. Zbój był silny i sprytny. Budził powszechny lęk i podziw. Łupił bogatych kupców, a część zdobyczy oddawał biednym.  Zamieszkał w leśnej osadzie z rodziną. Pewnego dnia napadł na bogatą karocę, a w środku była piękna dziewczyna. Porwał ją na Łysicę i tam spędzali miło czas. Dziewczyna oczarowana zbójem okazała się być siostrzenicą Biskupa, który wyznaczył wysoką nagrodę za odnalezienie i pojmanie zbója. Uzbrojony oddział otoczył Łysicę. Dziewczynę ugodziła strzała, przed którą ochroniła kochanka. Kak pojmany, został przewieziony do Krakowa. Gdy szedł na szubienicę, śpiewał piosenkę. „ Oj Lipko, Lipko pod Kakoninem, kto Cię znajdzie zostanie Panem.” Usłyszał to szklarz z Kakonina i zrozumiawszy piosenkę zaczął poszukiwania. Zalazł lipę z dziuplą pełną kosztowności i złota. Za radą proboszcza wybudował kościół w Bielinach, a resztę pieniędzy rozdał biednym.

W Szklanej Hucie przywitała nas gęsta mgła. Z autobusu wyszli tylko Ci, którzy byli chętni do dalszego marszu. Z trudem trafiliśmy do „Osady Średniowiecznej”, którą zrekonstruowano wg projektu pn. „Centrum Tradycji i Turystyki Gór Świętokrzyskich wraz z restauracją zabytków św. Krzyża 2007-2013”. Byliśmy za wcześnie. Dopiero była przyszykowana do otwarcia, a my musieliśmy o 16-tej zameldować się w schronisku w Nowej Słupi. Pozostało zawrócić i ruszyć asfaltem pod górę. Tylko Leszek wyłamał się i wjechał dorożką. Przed szczytem zeszliśmy po metalowych schodkach gołoborza, ale mgła ograniczała widzenie.

Podobno Łysa Góra była miejscem Sabatów Czarownic. Czarownicom niezbyt było miłe sąsiedztwo klasztoru z relikwiami. Poprosiły diabłów, by zniszczyły zabudowania. Diabły poleciały do Tatr, wzięły wielki głaz i niosły powoli na Łysą Górę. Gdy zobaczyły jasność i bicie dzwonów (a była to Pasterka) upuściły głaz, bo myślały, że zbliża się dzień, a w dzień nie umieją latać. Głaz tkwi dotąd na Klonówce, zwany Diablim Kamieniem. W piekle ogłoszono żałobę, a szatańskie łzy spadały na ziemię tworząc gołoborza rumowiska skalne.

Szczyt Łysej Góry zwanej też Łysiec lub Św. Krzyż  jest otoczony Wałem Pogańskim ułożonym z głazów piaskowca. Zachowana część wału wynosi 1,5km, a wysokość do 2m. Wzniesiony został dla potrzeb kultu pogańskiego miedzy VII a IX wiekiem. Były to kręgi otaczające miejsca uznane za święte.(Można przeczytać na tablicach informacyjnych.) Łysa Góra poświęcona była trzem bóstwom Łada, Boda i Lela (Świst, Poświst i Pogoda). Nasi przodkowie spotykali się w obrębie wałów by odprawiać modły i składać ofiarę. W XIIw. założono klasztor benedyktyński, by zapobiec kontynuacji praktyk religijnych. Wg Długosza wybudowano go w 1006r. Od średniowiecza był miejscem kultu relikwii  Krzyża świętego, stąd nazwa Święty Krzyż.  Krzyż Jezusa Chrystusa po jego śmierci został zasypany wraz z innymi krzyżami na Golgocie, na której Rzymianie postawili świątynię Afrodyty. W 324r. cesarzowa Helena odnalazła w Jerozolimie Krzyż Chrystusa. Jedna część została w Bazylice Grobu Chrystusa, drugą część Helena wzięła ze sobą do Rzymu, trzecią umieszczono w Konstantynopolu. W 1000r. papież Sylwester II podarował relikwie Krzyża św. królowi węgierskiemu Stefanowi wraz z koroną królewską. Św. Emeryk syn św. Stefana przywiózł z Węgier do Polski relikwię św. Krzyża i przekazał Benedyktom z klasztoru na Łysej Górze. Legenda mówi, że Emeryk został zaproszony przez wuja Bolesława Chrobrego do Polski i zabrał ze sobą mały relikwiarz, który miał go chronić w podróży przed niebezpieczeństwami. Spotkali się w Kielcach. W pogoni za jeleniem oddalił się od orszaku. Jeleń zaplątał się w gęstych zaroślach. Królewicz wyciągnął strzałę i naciągnął łuk. Nagle ujrzał świecący krzyż podwójny między rogami jelenia. Jeleń znikł, a jemu ukazał się anioł i pokazał mu drogę do budowanego właśnie klasztoru i nakazał tu złożyć relikwię.

Podobno w Muzeum Przyrodniczym, odnowionym ze środków przy wsparciu UE, jest odtworzona piękna panorama, a pokaz osobliwości przyrodniczych trwa dwie godziny. Nie było na to czasu.  Wstąpiliśmy jedynie do klasztoru na chwilę zadumy. Właśnie zaczął się skromny ślub i ksiądz życzył młodym, żeby mieli pracę. Budynek ledwo widoczny był we mgle i szarości zbliżającego się wieczora. Mijały nas większe grupki turystów idących od Nowej Słupi. W XIIIw. klasztor Łysogórski nazwano Opactwem Św. Krzyża i stał się Narodowym Sanktuarium Polski. W 1626 opat Radoszewski ufundował złoty relikwiarz, w którym umieścił relikwię św. Krzyża. W 1723r. opat Mirecki przeniósł relikwię do kaplicy grobowej rodziny Oleśnickich, gdzie są przechowywane do dziś. Relikwie Św. Krzyża umieszczone są we współczesnym tabernakulum umieszczonym w marmurowym XVII wiecznym ołtarzu. Pielgrzymowali do niego zwykli ludzie oraz biskupi, możne rody, królowie. Władysław Jagiełło pielgrzymował pieszo siedem razy do klasztoru, również siedem razy przebywał tu Kazimierz Jagiellończyk. W Murach klasztoru znajdowała się biblioteka i skryptorium, gdzie zakonnicy przepisywali księgi. W 1863r.w czasie powstania styczniowego klasztor był kwaterą powstańców. Następnie stał się jednym z najcięższych więzień w kraju. W czasie II wojny światowej Niemcy urządzili tu obóz jeniecki, w którym w cierpieniach zmarło ponad 6 tys. jeńców radzieckich.

Z trudem zebraliśmy się na powrót i niebieskim szlakiem ruszyliśmy w dół. Robiło się coraz ciemniej w gęstej mgle.  Irenka poganiała, a Krysia zbierała maruderów. Do Nowej Słupi zostało 1,1 godziny marszu od Kopca Czartoryskiego 540m n.p.m.. Na końcu polany, z której pięknie (gdy nie ma mgły) widać cały klasztor Św. Krzyż, okoliczna ludność usypała kopiec, który poświęcono w 1861r. Miał on uczcić pamięć Adama Czartoryskiego. Odwiedził to miejsce w 1831r. po upadku powstania listopadowego, w drodze na wygnanie. Po upadku powstania styczniowego władze carskie zniszczyły kopiec. Do dziś pozostał tylko kamienny krąg. Na najbardziej stromym odcinku drewniane poręcze pomagały schodzić. Mijaliśmy drewniane kapliczki Świętokrzyskiej Drogi Krzyżowej.

Przed bramą prowadzącą do Puszczy Jodłowej od lat klęczy kamienny pielgrzym. Jedni upatrują się w nim klęczącego królewicza Emeryka, inni widzą mnicha z nasuniętym kapturem. Legenda mówi o pielgrzymie- rycerzu, który porzuciwszy żołnierskie rzemiosło przybył do Nowej Słupi. Chełpił się wielką pobożnością. Pysznił się, że jak dojdzie na kolanach na Św. Krzyż,  to zostanie żywcem wzięty do nieba. Gdy przy granicy lasu usłyszał bijące w klasztorze dzwony, oświadczył że biją na jego cześć.  W tym momencie zamienił się  w kamień. Ukarany za pychę pokutuje do dziś. Podobno co roku kamienna figura pokonuje odległość 1 ziarnka piasku w kierunku szczytu. Gdy dotrze do budynku klasztoru nastąpi koniec świata. U celu byliśmy już o 15-tej i zdążyliśmy odwiedzić centrum Nowej Słupi.

O 16-tej wpuszczono nas do Młodzieżowego schroniska. Obiad przywiózł katering, po zajęciu przez nas pokoi. Była dolewka zupy. Nie było kompotu, ale w kilkulitrowym termosie czekał wrzątek i mogliśmy sami robić sobie herbatę, kawę. Wkrótce na półce nad kominkiem zaczęły się pojawiać ciasteczka i ciasta. Gruszki były na samym początku wycieczki tradycyjnie prosto z sadu Piotra i Dorotki Gruszeckich.  Zanim przystąpiliśmy do oglądania pokazu zdjęć, była część oficjalna.  Prezes Irenka Jabczyk podsumowała nasze wyprawy w 2011r. Najmłodszy uczestnik wycieczki Kuba odebrał uroczyście brązową odznakę Turysta Przyrodnik. Organizatorom cyklu „Korona Gór Świętokrzyskich” przygotowano „Dyplom Uznania z Podziękowaniem”. Marek Juszczyk otrzymał go z rąk Krysi Hołdy, a Robert Piotrowski Wiceprezes swój mógł odebrać dopiero w Stalowej Woli na środowej zbiórce KTK „KOMPAS”. Dyplom przyznano też Andrzejowi Kozickiemu, nie będącego członkiem PTTK, a mimo to wspierającego swoim literackim talentem wyprawy PTTK Klubu Turystyki Kwalifikowanej „KOMPAS” Stalowa Wola, za obszerny 4-ro częściowy opis z podsumowaniem naszej KGŚ z pięknymi zdjęciami, oraz 5-tym epilogiem. Rodzinka zabrała go już wcześniej kulejącego do Sandomierza, więc Marek zobowiązał się doręczyć Dyplom od Nas. Był też prezent dla Basi z okazji imienin. Na stole przybywało sałatek i napoi.

2 dzień. Niedziela zaczęła się bardzo wcześnie dla tych, którzy chcieli obejrzeć murowany kościół w Nowej Słupi i być na mszy. Jest to parafia pw św. Wawrzyńca. Kościół w stylu późnego gotyku z kamienia został zbudowany w 1656r. Staraniem księdza S. Gruszki świątynia została powiększona o dwie boczne nawy w 1960r. W 1982 restaurowano zewnętrzne ściany z racji ich pękania. O 9-tej było zaplanowane zwiedzanie niedalekiego Muzeum Starożytnego Hutnictwa. Gmina Nowa Słupia leży we wschodniej części powiatu kieleckiego. Jej symbolem stały się organizowane od ponad 40 lat słynne „Dymarki Świętokrzyskie”. Jest to impreza terenowa połączona z pokazem wytapiania żelaza metodą sprzed 2000 lat. Umówiony z nami przewodnik obszernie przybliżał nam historię wytapiania.

Muzeum Starożytnego Hutnictwa Świętokrzyskiego zostało utworzone przez Muzeum Techniki w Warszawie dla spopularyzowania pradziejów Hutnictwa w Rejonie Gór Świętokrzyskich. Obiekt muzealny został wzniesiony jednocześnie jako pawilon chroniący relikty starożytnych pieców dymarskich odkrytych w czasie badań w 1958r. Są zachowane tak jak zostały znalezione. Wielkie bryły szarego żużlu po wytopie stały też pod ścianami, ale nie dały się podnieść, takie były ciężkie. Podobno wielkie ilości ich odkrywano w czasie prac polowych i sprzedawano do hut żelaza, jako materiał do dalszego wytopu. Muzeum otwarto 29 maja 1960r. W 1968r. otrzymało imię Mieczysława Radwana. Ze szkicem dymarki spotkaliśmy się w czasie wycieczki do Cmolasu zorganizowanej przez Jurka Sapę z Komisji Rewizyjnej, odkrywcę ciekawych miejsc i organizatora wielu naszych wypraw w nieznane.

W okresie II w. p.n.e. – III w. n.e. w rejonie Gór Świętokrzyskich znajdował się największy z dotychczas znanych w Europie środkowo- północnej ośrodek produkcji żelaza. Złoża rudy były wydobywane sposobem odkrywkowym i głębinowym. Z północnej strony Góry Chełmowej istniała kopalnia z szybami głębokimi do 25m w Rudkach. Posiadała sieć obudowanych chodników. Działała już w II w. n.e. Eksploatowano rudy hematytu, limonitu oraz syderytu, których próbki mogliśmy podziwiać w gablotach. Piec dymarski był zbudowany w kształcie walca z gliny wymieszanej z sieczką roślinną. Część dolna- kotlinka zagłębiała się w ziemi, był to zbiornik na żużel. Proces redukcji przebiegał w części górnej- szybie. Po wysuszeniu pieca rozpalano w nim ogień. Wsypywano do niego na zmianę węgiel drzewny i rudę, a żeby się dobrze paliło dmuchano dmuchawą. Po zakończeniu wytopu rozbierano część szybową pieca, by wydobyć łupki żelaza. Kotlinkę z żużlem zostawiano i obok budowano kolejny piec. W piecu temperatura sięgała +1250˚C i tak otrzymane żelazo miało właściwości kowalne, ale wymagało dalszej wielokrotnej obróbki. Naliczono szacunkowo 400 tys. pieców dymarskich. W Rudkach kopalnia Staszic działała do 1970r.

Ze schroniska wyjechaliśmy o godzinie 10-tej ze wszystkimi bagażami. Na szlak wyszliśmy koło stacji CPN, skąd pięknie widać było dziś Łysiec z wieżą. Piaszczystą drogą wspinaliśmy się na Kobylą Górę 391m. Otoczył nas gęsty las, a zwalone drzewa utrudniały przejście. Grupa czekała na szczycie, w miejscu gdzie nasz zielony szlak krzyżuje się z czerwonym prowadzącym na Łysą Górę. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy szybciej w dół coraz szerszą drogą. Przy wsi Paprocice, obok Użytku Ekologicznego, czekaliśmy na idących wolniej.

Dalsza trasa prowadziła szerokim traktem na Wał Małacentowski wśród pięknego boru. Słońce świeciło w oczy, gdy wypatrywaliśmy miejsca, gdzie niebieski szlak dochodzi od  Drogosiowej. Szliśmy tędy w głębokim śniegu od Bielin. Leżały jeszcze zwalone pnie drzew w tym samym miejscu, gdzie kiedyś odpoczywaliśmy. Siedliśmy zmęczeni długim podchodzeniem i wyciągnęliśmy kanapki. Czas na nabranie sił. Teraz łatwiej szło się w dół. Grupa przyśpieszała licząc na to, że to koniec trasy. Gęsty las skończył się koło białej kapliczki. Po wczorajszym śniegu dziwnie wyglądały złote bukowe liście mieniące się w słońcu. Szlak wyprowadził nas zakrętem w pola. We wsi Witki przedłużają drogę asfaltową i gdy czołówka ujrzała końcówkę wychodzącą z lasu, ruszyła szybkim marszem szosą na wschód. Domki zostały z boku. Na nieużytku tablica „Teren prywatny- Zakaz wstępu”. Szosa zakręca na południe w kierunku Łagowa, a nasza wycieczka coraz bardziej się wydłuża.

Zostawiam Irenkę z końcówką i przyśpieszyłam, by nie stracić kontaktu z grupą. W Płuckach szlak odbił na ścieżkę i dalej szliśmy brzegiem Łagowianki. Na początku przedzieraliśmy się w gęstych krzakach. Pies szczekał za płotem mijanego gospodarstwa. W końcu wyszliśmy na szeroką łąkę porośniętą wysoką trawą. Gdzieś między czubkami drzew wystawała wieża kościoła w Łagowie. Przy szosie czekała Dorotka. Można było dalej iść do autobusu, lub szosą zawrócić kawałek i za Markiem pójść w poszukiwaniu wąwozu Dule. Szliśmy na skróty przez zaorane pola z widokiem na dalekie góry i budynki w Łagowie. Na szarych krzaczkach wisiały wysuszone jagody aroni. Dużo pisku było, gdy przyszło schodzić w dół po stromym zboczu. Coraz więcej szarego pyłu z kopalni kamienia Dewońskiego.

Tablica informowała nas, że: Wąwóz Dule jest końcowym odcinkiem ulicy Dule. Zachodnia jego ściana zawiera ciekawe odsłonięcie archeologiczne o dł. 40, i wys. 10m. Są to czarne i ciemnoszare bitumiczne wapienie. Znajduje się tu Pomnik Przyrody Nieożywionej „Jaskinia Zbójecka” .Wejście do niej jest niskie, ale dalej znajdują się sale i korytarz 160m długi. Właścicielem był Zbój Madej. Sporo nas wspięło się do podnóża jaskini, a nawet na jej szczyt skąd widać było małe domki pobliskiego Łagowa. Jeszcze było widno, gdy wyjeżdżaliśmy w kierunku Sandomierza. Szukamy tematów do nowych wyzwań w 2012r., do realizacji dzięki Prezes Irence sile napędowej KTK „KOMPAS” i aktywnym członkom klubu.

Halina Rydzyk

Opracowanie wersji internetowej artykułu: Marek Lenart