Wycieczka z KOMPASEM w moich oczach
Piwniczna Zdrój

3-4 września 2011 r.

03.09.2011r.
Młodów – Kordowiec(762m) – Niemcowa – Wielki Rogacz(1182m) – Przełęcz Żłobki – Polana Skałki(1068m) - Jaworzyna (947m) – Rytro

04.09.2011r.
Piwniczna – Piwowarówka(679m – Eliaszówka(1024m) – Przełęcz Gromadzka(931m) – Obidza (bacówka) –Sucha Dolina

Witam wszystkich ! Jestem Ola. Mam 10 lat i od niedawna uczęszczam na wycieczki z klubem, z którym zaprzyjaźniona jest moja rodzina. Od czasu do czasu wyruszamy więc na wspólną wędrówkę z Kompasem. Po zakończeniu wycieczki z reguły ktoś z uczestników opisuje nasze przygody. Ponieważ zawsze robią to dorośli pomyślałam, tym razem mogę spróbować zrobić to ja (jak się później okazało wcale nie jest to takie proste i tato musiał mi trochę pomóc).

A było to tak:

Wyjechaliśmy w piątek po południu. Na początku wycieczki miłą niespodziankę wszystkim uczestnikom zrobił Pan Piotruś z Sandomierza, który wsiadł do autobusu z paczką gruszek własnej produkcji. Panie Piotrku – gruszki były pyszne ! Gorzej natomiast było z samą podróżą. Nie dość, że trwała kilka godzin to ogólnie bardzo się dłużyła. To zawsze jest najgorsze w tych wycieczkach. Trudno usiedzieć spokojnie na jednym miejscu przez tyle godzin. Dlatego dzieciaki szukają różnych sposobów żeby ją sobie umilić. Ja grałam z tatą w karty, Kuba i Michał czytali gazety i książki, a Asia od pewnego momentu smacznie sobie spała. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce była już późna noc i niedługo po rozpakowaniu bagaży wszyscy poszliśmy w ślady Asi. Nazajutrz autobus podwiózł nas do punktu wyjścia i wyruszyliśmy na szlak. Dzięki temu, że wystartowaliśmy tak rano mieliśmy okazję zobaczyć jak ładnie wyglądają okoliczne wzgórza w porannych mgłach. Pan Robert jak zwykle wcale nas nie oszczędzał. Od razu poprowadził wycieczkę ostro pod górę niebieskim szlakiem. Na szczęście po kilku minutach zrobił przerwę żeby opowiedzieć o miejscu, w którym się znaleźliśmy. Mnie najbardziej podobało się jak tłumaczył dlaczego pająk nie łapie się we własną sieć. Wkrótce potem dotarliśmy do schroniska na Kordowcu i tam również zrobiliśmy przerwę, tym razem śniadaniową. Od tej pory odpoczywaliśmy jeszcze kilka razy, najpierw przy ruinach szkoły nad obłokami, potem przy schronisku Chatka pod Niemcową, następnie na Wielkim Rogaczu i na Radziejowej. Wędrowaliśmy sobie od przerwy do przerwy. Prawie jak w szkole J. Pogoda była bardzo ładna więc odpoczynki były przyjemne i wesołe.

Najweselszy był ten na Niemcowej, gdzie Pani Tamara i Pan Kuba grali na gitarze i śpiewali piosenki turystyczne (nie mam pojęcia skąd wzięli instrument), a w tym samym czasie jakaś dowcipna krowa chciała zjeść plecak kogoś z naszej wycieczki, hi hi. Za każdym razem kiedy przystanęliśmy na odpoczynek wokół nas pojawiało się mnóstwo os. I to już nie było śmieszne. Te wstrętne owady prześladowały nas przez cały weekend. Gdziekolwiek nie stanęliśmy zaraz się pojawiały. Ciekawe było to, że osy dawały o sobie znać tylko w trakcie odpoczynków, natomiast jak szliśmy nie było po nich śladu. Na szczęście nikogo nie pogryzły. W trakcie wędrówki Pan Robert zmienił trasę wycieczki i każdy to miał ochotę mógł zdobyć najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego - Radziejową. Dzięki temu mogłam go sobie zaliczyć do Korony Gór Polski, którą od pewnego czasu zdobywam razem z tatą. Szczyt góry porośnięty jest lasem i żeby móc z niego coś zobaczyć trzeba wejść na drewnianą wieżę widokową. Co odważniejsi wdrapali się na jej szczyt. Ja wolałam odpocząć na dole. Od tego momentu wycieczka miała się kończyć. Wszyscy mówili że to już niedaleko, ale nikt nie powiedział, że zanim dojdziemy do autobusu będziemy musieli zmierzyć się z stromym zejściem w dół, które porządnie dało się wszystkim we znaki. Tuż przed końcem wycieczki trzeba było pokonać górski potok . Z małą pomocą taty udało mi się go przejść suchą stopą. Wkrótce po tym dotarliśmy do autobusu. Huuuura - ucieszyłam się, bo byłam już trochę zmęczona. Na szczęście po obiedzie odzyskałam energię i sił starczyło mi jeszcze na zabawę z Kasią, Michałem i Kubą, a potem jeszcze na udział w ognisku.

W niedzielę rano trudno było  zmobilizować się do wędrówki. Po wczorajszym upadku (tak tak, schodząc w dół pośliznęłam się i upadłam. Dobrze, że tata w porę mnie złapał) bolała mnie noga i martwiłam się czy dam radę. Jak się później okazało warto było powędrować razem z grupą. Noga się rozchodziła, trasa była mniej wymagająca i ładna widokowo. Nie licząc męczącego podejścia na Piwowarówkę szło mi się dużo lepiej niż dzień wcześniej. W trakcie podróży Pan Robert  pokazał nam Radziejową – trudno uwierzyć, że wczoraj wdrapałam się na jej szczyt. A na koniec naciągnęłam jeszcze tatuśka na zakupy w Bacówce na Obidzy. Sądząc po jego minie nie był taki szczęśliwy jak ja, ale ogólnie z wycieczki wrócił zadowolony. Mama jest świadkiem.

Pozdrawiam wszystkich

Ola Pityńska
(i Tata)