Góry Świętokrzyskie (14)Węgrzyn- Jóżwików- Gruszka- Góra Dobrzeszowska (364) –Biała Glina- Kuźniaki 11 kwiecień 2010 Magia kamiennych kręgów Góry Dobrzeszowskiej.. 3 kwietnia kilka kluczy żurawi nawołując się przeleciało w kierunku Imielitego Ługu.
Drogi wypełnione były wodą z wiosennych roztopów, musieliśmy obchodzić bokami rozlewiska kolejnych strumyków. W lesie we mgle malowniczo zielenił się kobierzec traw pod drzewami jeszcze pozbawionymi liści. Szlak niebieski dobrze był oznaczony, więc mogliśmy bezpiecznie nadążać za czołówką. Szliśmy szlakiem St. Malanowicza, urodzonego w Rakowie w 1877 roku. St. Malanowicz aktywnie uczestniczył w rozwijaniu ruchu krajobrazowego na ziemi koneckiej. Stworzył w 1925 roku Polskie Towarzystwo Krajoznawcze w Końskich. Zmarł w 1942 roku zostawiając po sobie przewodniki. Szlak został wytyczony w 1994r i zaczyna się w Sielpi Wielkiej, którą pamiętamy z malowniczego jeziora. Kałuże na drogach leśnych wypełniała krystaliczna woda. Na ich dnie brązowiały zeszłoroczne liście, a obecność zielonej moczarki kanadyjskiej sugerowała, że ta ziemia zazwyczaj jest przesiąknięta wodą. Widłak soczystą zielenią szykował się do kwitnięcia, świadczył o niezwykłej czystości powietrza. Wyszliśmy na łąkę z obawą, czy uda się przejść ją suchą nogą. Zza mgły wyłaniały się niesamowite pojedyncze kępki drzew. Zielona łąka doprowadziła nas do wsi Jóżwików koło kościoła. Akurat rozpoczęła się msza. Jak napisał www.kurierstalowa.pl „Prezydent Polski Lech Kaczyński i jego żona Maria zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Prezydencki samolot rozbił się w sobotę o godz. 8.56 czasu polskiego. 88- osobowa delegacja miała wziąć udział w uroczystościach 70 rocznicy zbrodni katyńskiej. Zginęło 96 osób- wszyscy pasażerowie i załoga.” W sobotę została ogłoszona tygodniowa żałoba, którą przedłużono do niedzieli, gdy trumny pary prezydenckiej złożono na Wawelu w Krakowie.
Na naszej trasie kolejny drewniany dom o konstrukcji tym razem typowej dla Podlasia. Wędrując przed laty w okolicach Bielska Podlaskiego widziałam wiele domów drewnianych na wysokiej podmurówce bez piwnic. Okazało się, że wiosną ziemia jest tam tak grząska, że taki dom powoli osiada i z latami parter staje się piwnicą. Pani ze sklepu radziła iść nam dalej szosą na Gruszkę, ale my poszliśmy szlakiem w kierunku cmentarza szosą na Jędrzejów i dopiero tam skręciliśmy w las, omijając Gać. Znaleźliśmy się na podmokłym terenie poprzecinanym rwącymi strumykami, a na miękkiej próchniczej ziemi rosło mnóstwo zawilców z białymi kwiatami. Szkoda tylko, że było pochmurno, bo ich płatki były zwinięte w kulki i nie mogliśmy podziwiać ich złocistych środków z pręcikami. Za to nad brzegiem strumyka żółcił się wilczomlecz migdałowy żółtawymi kieliszkami kwiatowymi, którego żółtawobiały sok mleczny zawiera różne trujące substancje działające podrażniająco na skórę. Nie wiem, czy inni go widzieli, bo biegli do przodu w kierunku pomnika w Gruszce. Do wielkiego głazu przybita była tablica, „Cześć i chwała żołnierzom Armii Ludowej i partyzantom radzieckim, którzy w tej okolicy w dniach 29-30.IX.1944 stoczyli zwycięską bitwę z hitlerowskim najeźdźcą. ” Liczne kwiaty wskazywały o pamięci tego miejsca.
Wzdłuż ścieżki zaczęły się pojawiać dziwne głazy porośnięte zielonym mchem. Pierwsze buraczkowe liście czarnego bzu. Kropelki rosy na igłach sosenek. Chyba się rozpogadzało, a nasz szlak ze skraju lasu wprowadził nas w jego środek i ciągle pod górę, że wspinaliśmy się coraz wyżej. W bukowym lesie widzieliśmy jakieś doły, zwaliska głazów. Znajdowaliśmy się na Górze Dobrzeszowskiej pokrytej rumowiskiem kamieni porośniętych ciemnozielonym mchem. Szliśmy jej długim grzbietem pełnym długich dołów i rowów. Marek pokazał nam rysunek, jak przed wiekami wyglądały tu kręgi kamienne. Opowiadał, żebyśmy byli świadomi co nas czeka. Wewnątrz kręgów znajdowały się płyty kamienne będące stołami ofiarnymi. Ceramika i ślady ognisk znalezione wewnątrz tego obszaru (kręgi koncentrycznie zawężające się) pochodzą z 750-950 roku n.e. Było to osadnictwo wczesno- średniowieczne plemion wschodnio- słowiańskich. Plemiona zmieniały się. Dopiero, gdy nastał czas Polan, w X wieku powstaje Państwo Polskie, a miejscowych wyrżnięto wszystkich w pień. Nastali nowi osadnicy. Podobne tajemnicze miejsca mamy na Świętym Krzyżu, Górze Zamczysko w Paśmie Orłowińskim w rezerwacie, gdzie nie byliśmy, też są kręgi kamienne. Jeszcze długo szliśmy grzbietem zanim nie ujrzeliśmy czerwonej tablicy, że znajdujemy się w Rezerwacie Góry Dobrzeszowskiej. Zza drzew wyłaniała się wieża obserwacyjna, na którą już nie poszliśmy.
Między głazami Robert wypatrzył nieśmiało kwitnące pojedyncze błękitne przylaszczki i kokorycz pustą. Głazy tworzyły jakby murki otaczające wgłębienia w których stały pojedyncze kamienie. Szliśmy grzbietem zafascynowani coraz dalej na wschód, a słońce zaczęło prześwitywać przez chmury. Robiąc zdjęcia doszliśmy na szczyt oznaczony słupkiem i tu się pogubiliśmy. Ujrzałam, że Irenka z Robertem schodzą stromym zboczem w dół. Nie byłam pewna, czy dobrze idą, bo liczna grupa zginęła mi po drugiej stronie zbocza, ale tędy prowadził niebieski szlak. Stromizna była równoważona przez widok zielonych łanów czosnku niedźwiedziego. Bezpiecznie zeszliśmy do podnóża i dalej ścieżką weszliśmy w las podmokły, gęsty. Drogą błotnistą doszliśmy do sterty pni świerkowych, gdy rozdzwoniły się telefony. Przecież idziemy, tylko czekamy na Andrzeja Kozickiego, który pewnie robi kolejne artystyczne zdjęcie. Zanim się znalazł, okazało się, że się zgubiliśmy. Niebieski szlak na drzewach, a Marka z grupą nie ma. Zawędrowali do Dobrzeszowa i rozpalili ognisko na skraju lasu. Czekają na nas. Ale jak ich znaleźć? Próbowaliśmy iść w ich kierunku, ale liczne drogi rozgałęziające się w lesie pozbawiły nas wiary, że nie będziemy kołować. Wróciliśmy do pni proponując, by tamci wrócili na szlak. Mają większą szansę, by nas odnaleźć. Znów ktoś zapomniał, że należy patrzeć nie tylko do przodu, ale też oglądać się, czy ci za nami nadążają. Postanowiono, że oni idą skrajem lasu, bo nie chcą już wspinać się ponownie na górę i szukają szlaku. Spotykamy się w Białej Glinie. Nie pozostało nam nic innego jak rozpalić małe ognisko i zjeść kanapki, bo byliśmy już nieźle umordowani.
Słoneczko rozleniwiająco przygrzewało, ptaszki wiosennie śpiewały, w zaciszu pni kwitły żółto podbiały. Ewa brała lekcje fotografii od Andrzeja i Roberta. A oni wydzwaniali, gdzie jesteśmy, bo znaleźli niebieski szlak, a nas nie ma. Kaziu poszedł naprzeciw i znalazł ich 3 minuty drogi dalej. Krysia i Ewa wróciły do nas i poczekały, aż kiełbaski się dopieką. Koledzy z Opatowa niechętnie gasili ognisko i ruszyli z nami dalej z tego zacisznego miejsca. Z żalem opuściliśmy łąki zawilcowe nad bursztynowymi wodami rzeczki i weszliśmy znów w las. Młode siewki jodłowe malowniczo wyglądały w cieniu buków. W dali ujrzeliśmy Białą Glinę. W zaciszu drzew niebieściły się malownicze kępki tym razem licznych przylaszczek, ale grupa pobiegła prostą drogą do przodu, nie zwracając uwagi na ukryte za drzewami wychodnie skalne.
Słońce schodziło coraz niżej, gdy witały nas słomkowe dachy i ujrzeliśmy napis Kuźniaki- Pociejów. Łososina opływała tu Kuźniecką Górę. Rozlewisko odbijało niebieskie niebo na jej tle. Autobus czekał obok kamiennych pieców kuźniczych. Przeszliśmy 15km.
Pozostało nam odszukać Karola Adamowa, który odpoczywał już w autokarze. Okazało się, że czekają do odebrania 4 odznaki turystyczne zdobyte przez niego: Turysta Przyrodnik, OTP popularna i brązowa, oraz GOT. Za Łagowem wjechaliśmy pod wielką czarną chmurę i rozpadało się w Opatowie. W Sandomierzu nie wyszliśmy obejrzeć wystawy fotograficznej Andrzeja Kozickiego. Zdjęcie z Irenką w Bielicznem, gdy w ulewie schodziliśmy z Lackowej, robi furorę Halina Rydzyk |