Korona Gór Świętokrzyskich
Pasmo Klonowskie
11 październik 2009


Znowu na szlaku

Od wycieczki do Bodzentyna i przejścia Pasma Klonowskiego rozpoczęliśmy drugi sezon zmagań o Koronę Gór Świętokrzyskich. To już siódma wycieczka z tego cyklu.

Jeszcze w przeddzień z nieba lały się strugi wody. Prognoza na niedzielę była równie mocno deszczowa. Mimo to w wycieczce wzięło udział ponad 30 osób. Wbrew deszczowym zapowiedziom, niedzielny poranek, gdy wyruszaliśmy z Sandomierza okazał się w miarę pogodny. Dopiero w Bodzentynie zaczęło lekko mżyć.

Niech więzień żre księgi

W połowie XIV wieku biskup Bodzanta, wówczas rezydujący w Tarczku, uznał, że osada na pobliskim bodzentyńskim wzgórzu ma korzystniejsze położenie względem kieleckiego traktu handlowego. Przeniósł się więc do Bodzentyna budując tu drewniane dworzyszcze. W niedługim czasie uległo ono zniszczeniu i biskup Florian z Mokrska przystąpił do budowaniea zamku i fortyfikacji obronnych. W połowie XV wieku mury miały 750 m długości, 7 m wysokości, trzy bramy (murowane – Opatowska i Krakowską, oraz drewniana Senatorska), baszty. Jeden z odcinków muru odgradzał miasto od Zamku. Bodzentyński Zamek, własność biskupów krakowskich pierwotnie był typowym gotyckim zamkiem warownym. Za sprawą biskupów Zbigniewa Oleśnickiego i Fryderyka Jagiellończyka przeobraził się w renesansowo-barokową, pełną wyszukanego przepychu, reprezentacyjną pałacową rezydencję - „Dom Wielki”. Zamek posiadał przepastne lochy, w których np. biskup Jakub Zadzik, nieprzejednany wróg reformacji więził arian, kalwinów. Pewnego heretyka kazał zamknąć w lochu z jego księgami. Więzień, który nie dostawał nic do jedzenia w końcu z głodu zjadł księgi.

Zimą kamienne mury pałacu nie zapewniały dostatecznego ciepła. Dlatego też zbudowano drewniany dworek, nazwany Domem Pańskim. W 1797 biskup Sołtyk przekazał pałac Austriakom. Od tego momentu zaczął się upadek miasta, pałac i mury ulegały coraz większej dewastacji. Do naszych czasów zachowały się jedynie szczątkowe ruiny. Ale nawet w takim stanie, kiedy zwiedzaliśmy dawny pałac zdumiały nas jego rozmiary.

W chmurach, na Bukowej

Kiedy spod zamkowych ruin ruszyliśmy w kierunku Bukowej Góry mżawka zmieniła się w rzęsisty deszcz. Przetaczające się przez szczyt góry chmury (można więc powiedzieć, że stąpaliśmy po chmurach), półmrok, wyłaniające się z gęstej mgły zarysy buków, 5-metrowych głazów, kapliczka z czasów wojen napoleońskich – to wszystko stwarzało atmosferę niesamowitości, tajemniczości. Brakowało tylko, przelatującej na miotle wiedźmy – jakby nie było symbolu Gór Świętokrzyskich.

Deszcz pada coraz mocniejszy, na oślizgłych ścieżkach trudno utrzymać równowagę (szczególnie na podejściach i zejściach ze wzniesień). Nieco modyfikujemy zaplanowaną trasę – schodzimy do Klonowa. I tu niespodzianka, przestaje padać. Można nawet dopatrzeć się zarysów jakichś świętokrzyskich szczytów. Stajemy oczarowani na widok klonu w złocie, brązach i purpurze polskiej jesieni.

Jeziorko jak malowanie

Wypogadza się na tyle, że postanawiamy zakończyć rajd ogniskiem. Żeby nie było za łatwo do miejsca biwaku musimy przedzierać się przez gęste zarośla, wspinać niemalże na czworakach po stromym zboczu. Zanim jednak usiądziemy przy ogniu, wyruszamy na poszukiwanie dwóch jeziorek powstałych w miejscu dawnego kamieniołomu. Ze znalezieniem pierwszego nie mamy większego kłopotu. O tym drugim, podobno ładniejszym wiemy tylko tyle, że jest gdzieś w lesie – nie ma go na mapie, nie prowadzi do niego żaden oznakowany szlak. Dodatkowa komplikacja tkwi w tym, że jest późne popołudnie i zaczyna już zmierzchać. Ale ciekawość zwycięża. Z pół godziny zmagamy się leśną gęstwiną, plątaniną ścieżek, ścieżynek, jarów. Jak się nikt nie zawieruszył w tej głuszy? Wreszcie okrzyk radości „jest”. Jeziorko jest rzeczywiście cudne – ucichł wiatr i jesienny las, niczym w lustrze przegląda się w spokojnej toni wody. Teraz tylko w ciemniejącym lesie należy obrać właściwy azymut na ognisko.

W czasie drogi powrotnej do Sandomierza całkiem się już wypogodziło i na niebie widać było zachodzące czerwone słońce.

Andrzej Kozicki